Śmierć, która nie chce nadejść. Until Dawn (2025)

Przeniesienie gry na duży ekran, to dobry pomysł?
Until Dawn (opis): Mija dokładnie rok od tajemniczego zniknięcia Mel. Nie tracąc wiary w odnalezienie siostry, Clover, wraz z przyjaciółmi, ruszają w drogę, by odnaleźć dziewczynę. Po analizie jednego z filmików Mel, wysłanym przed zaginięciem, grupa trafia na poszlakę, która prowadzi ich do Glore Valley. Na miejscu zastają dziwny budynek, a w nim tajemniczą klepsydrę. Okazuje się, że trafili w anomalię, która wrzuca ich w niekończący się wir koszmarów. Teraz na życie przyjaciół czekać będzie szereg zagrożeń, a każda śmierć wszystkich z grupy cofnie ich do początku. Ratunek stanowi zrozumienie zasad rządzących tym miejscem, lecz czy zdołają przetrwać na tyle długo, by je odkryć?
Choć gracz ze mną słaby, to od czasu do czasu lubię zasiąść przy danym tytule i wczuć się w jego klimat. Co prawda nie zdołałem w swoim życiu ograć wielu znanych i cenionych gier, ale o sporej ilości z nich słyszałem. Until Dawn to jeden z tych tytułów, którego niedane mi było poznać, a o którym bardzo wiele się nasłuchałem z różnych źródeł. Tak się jednak złożyło, że w tym roku powstała filmowa adaptacja gry, w reżyserii Davida F. Sandberga, którą miałem okazję obejrzeć. Nie ocenię więc produkcji okiem fana gry, co mogło przełożyć się na lepszy odbiór filmu.

Z każdym przesypanym ziarenkiem, śmierć jest coraz bliżej.
Idąc do kina, zakładałem, że dostanę schematyczny, wtórny, lecz przyjemny horror i moje oczekiwania okazały się słuszne. Twórcy Until Dawn mając spore możliwości na adaptację, wybrali przetarty i bezpieczny szlak filmowej grozy. Wszystko, krok po kroku, zostało stworzone na ten sam wzór, co wiele innych produkcji z dużego studia: wprowadzenie, odkrycie tajemniczego miejsca, pierwsza konfrontacja, chaos wynikający z niezrozumienia, zrozumienie, stawienie czoła, happy end. Trochę przywiodło mi to na myśl produkcję Tarot: Karta Śmierci, która cierpi dokładnie na ten sam aspekt. Nie mówię, że to coś złego, tylko niezbyt wyrazistego i mało zapadającego w pamięć.
Mimo to wdarło się tutaj sporo potknięć, które niestety da się wyczuć podczas seansu. Wiele elementów fabularnych zostało przytoczonych, lecz niespecjalnie rozwiniętych. Gdyby twórcy zostawili widzom jakieś domysły do własnej interpretacji, to może jeszcze by to przeszło, lecz niestety nic z tych rzeczy. Nie zawsze też czuć było wiarygodność emocji bohaterów, związanych z konkretnymi scenami. Zachowanie postaci bywało mało logiczne i bezmyślne, a także pozbawione naturalnych odruchów w przypadku faktycznego zagrożenia. Niestety też element grozy w filmie opierał się na jump scare’ach, a nie klimacie, czego osobiście bardzo nie lubię.

Czy komuś uda się przetrwać, nim nastanie świt?
Nie ma co doszukiwać się tutaj czegoś nadzwyczajnego. Film wizualnie prezentuje się dobrze, efekty są zadowalające i przekonujące. To samo tyczy się muzyki, scenerii i elementów technicznych. Niestety (jak zwykle) diabeł tkwi w fabule, a ta jest po prostu mdła. Nie czuć tu napięcia, tajemnicy wiszącej w powietrzu czy ciekawie poprowadzonych relacji między bohaterami. Wszystko jest wtórne, a to niestety, przynajmniej w moim odczuciu, przekreśla film jako dobry horror.
Until Dawn obejrzeć można, lecz jest to po prostu typowy średniak, który nic po sobie nie pozostawi. Widz, który nie ma zbyt dużej styczności z filmami grozy, powinien bawić się nieźle. Bardziej doświadczeni i wymagający horrorowi odbiorcy odczują zawód. Ja podszedłem do filmu bez większych oczekiwań i chyba tylko dzięki temu bawiłem się dobrze. Niestety nie wiem, jak produkcja wypada na tle gry, ale może kiedyś uda mi się o tym przekonać.
Przeczytaj także: