Day of the Dead. Bloodline (2018)
Z bliżej nieokreślonych przyczyn zmarli zaczęli ożywać, a świat został pogrążony w chaosie. Minęło kilka lat nim ludzie przystosowali się do życia z żywymi trupami na ulicach miast. Grupka żołnierzy wraz z cywilami schroniła się wewnątrz bunkra, odizolowując się od zagrożenia. Zoe ze wszystkich sił stara się odkryć lekarstwo na panującego wirusa, jednak żadne z badań nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Jedyną nadzieją okazuje się prześladowca kobiety z dawnych lat – Max, który dzięki swojej krwi przemienił się w żywego trupa tylko częściowo, zachowując pamięć o swojej obsesji na punkcie dziewczyny.
Stanowiący drugą próbę ukazania kultowego dzieła George’a A. Romero film „Day of the Dead. Bloodline” z roku 2018 to spora dawka akcji z zupełnie nowymi pomysłami. Produkcja czerpiąc dużymi garściami z oryginału, próbuje opowiedzieć historię, skupiając główny wątek na relacjach pomiędzy Zoe a przemienionym w zombie Maxem oraz szukaniu rozwiązania na globalną pandemię żywych trupów. Czy ponowna próba odświeżenia klasyka zdała egzamin? Sam nie wiem.
Twórcy remake’ów mają niezwykle trudne zadanie zwłaszcza wtedy, kiedy dotyczą one kultowych i naprawdę dobrych filmów. Po niespecjalnie udanym filmie„Dzień Żywych Trupów” z 2008 roku szansa pojawiła się 10 lat później. Za sprawą reżysera Hèctora Hernándeza Vicensa powstała nowa nadzieja dla fanów filmu Romero, jednak i tym razem nie wszystko poszło gładko.
Na pierwszy rzut oka film nie prezentuje się źle. Fajna sceneria, dobra charakteryzacja i efekty specjalne oraz niezła gra aktorska. Co więc poszło nie tak? Wydaje mi się, że głównie chodzi o wątek Maxa, który nieco zaprzecza założeniom żywych trupów. Bub, czyli pierwowzór Maxa z oryginalnego „Dnia Żywych Trupów” jest myślący i różni się od stereotypowego zombie, jednak jest w tym założeniu mało nachalny. Metamorfoza Maxa wydaje mi się mało przekonująca niemal pod każdym względem, a cały wątek uważam za naciągany i w tym wszystkim zbyt ckliwy.
Wszystkie wątki walki z zombie niczym nie wyróżniają się od innych zombiakowych produkcji, a każdy zwrot akcji przywodzi na myśl typowy amerykański film, w którym ostatecznie wszystko dobrze się kończy. Może i standardy filmów w obecnych latach się zmieniły, ale wydaje mi się (i chyba to nie tylko moje zdanie), że przy takich produkcjach liczy się coś więcej niż możliwość odetchnięcia z ulgą podczas napisów końcowych.
Może gdyby film nie miał być remake’em dzieła Romero, tylko był odrębnym filmem, zmieniając tym samym kilka jego elementów i jeszcze bardziej odsuwając się od „Dnia Żywych Trupów”, byłby znacznie lepszy. Niestety mało kto jest wyrozumiały, jeżeli sprawa dotyczy znanego i bardzo cenionego w świecie horrorów filmu. Do tej pory powstały dwa dobre remake’i dzieł ojca chrzestnego zombie: „Noc Żywych Trupów” z roku 1990 w reżyserii Toma Saviniego oraz „Świt Żywych Trupów” z roku 2004 w reżyserii Zacka Snydera. Czy doczekamy udanego odświeżenia „Dnia Żywych Trupów”? Nie wiadomo, ale kto wie, co przyniesie kolejny dzień?
Podsumowując, film „Day of the Dead. Bloodline” pomimo wielu wad ma swoje mocne strony i mimo wszystko wart jest obejrzenia. Na pewno rozczaruje on fanów George’a A. Romero, jednak podchodząc do niego jak do odrębnej produkcji, może stanowić całkiem przyjemny seans.
Moja ocena: 5/10
Reżyseria: Hèctor Hernández Vicens
Rok produkcji: 2018
Kraj: USA
Gatunek: Horror
Czas trwania: 1:30 godz.
Trailer:
Sprawdź także: