Resident Evil 4. Afterlife (2010)
Alice, wraz ze swoimi klonami atakuje jedną z siedzib Umbrelli, w której znajduje się Albert Wesker. Misja się powodzi, jednak Alice traci swoją moc i staje się zwykłym śmiertelnikiem. Sześć miesięcy później, wyrusza w podróż do Arkadii, do której udała się Clear wraz z reszta ocalonych. Miejsce to jednak nie jest tym, czym się wydaje, a jedyną osobą, którą spotyka jest Clear. Dalsza podróż sprowadza bohaterki do więzienia. Priorytetem jest dostanie się na Arkadię – tę prawdziwą – jednak po drodze pojawi się wiele przeciwności losu zarówno ze strony zarażonych, jak i samej Umbrelli.
Po 8 latach przerwy od reżyserowania serii „Resident Evil”, będącą filmową adaptacja gry, pod tym samym tytułem, powraca Paul W.S. Anderson. „Afterlife” to już czwarta odsłona serii. Świat dawno przestał istnieć, a wirus T nie poprzestaje na przywracaniu zmarłych do życia. Ciągła mutacja sprawia, że zarażeni stają się coraz silniejsi, szybsi i zwinniejsi. Czy taki obrót spraw dobrze podziałał na film? Jak najbardziej!
Po zniszczeniu siedziby Umbrelli w Tokio, Alice udało się dotrzeć na Alaskę. Miał to być koniec problemów, a stał się początkiem. Dalsza podróż, doprowadziła Alice do więzienia, w którym grupa ocalałych stara się przetrwać. Tu również spotykamy kolejną postać znaną z serii gier, a mianowicie Chrisa Redfielda.
Ta część znacznie różni się poprzednich. O wiele więcej tu akcji, efektów i różnego rodzaju walk. Dla jednych to dobrze, ale częściej słyszałem, że to absolutnie niszczy serię. W pewnym sensie się z tym zgodzę. Klimat uległ zmianie, ale nie uważam by się pogorszył, jedynie zmienił tor. Teraz akcja nabrała tempa, a walka nie jest zwykłym strzelaniem zombiakom w głowę. Jedni to docenią, inni nie, a ja zdecydowanie należę do tych drugich.
Sceneria bardzo mi się podobała. Początkowe sceny w siedzibie Umbrelli, a następnie miasto, więzienie i wiele innych, na prawdę cieszyły oko. Moim faworytem będzie jednak moment pod prysznicami, dlaczego? Obejrzycie, to się dowiecie 😉 Kolejna rzecz – charakteryzacja i stroje. To również robi wrażenie. Dziwi mnie tylko fakt, że same trupy wyglądają nieco „żywiej”, niż w poprzedniej części, a przecież akcja cały czas idzie do przodu.
Gra aktorska, bohaterowie i wymyślne zombiaki uważam za dobre i ciekawe, a pomysł z wielkim gościem, z olbrzymią młoto-siekierą, za mistrzostwo. W końcu ile można walczyć ze zwykłymi trupami? Małe urozmaicenie tym razem wyszło na dobre.
Jakieś negatywy? Rzecz, o której już wspomniałem, czyli nieco inny klimat i zdecydowanie zmiana priorytetu na dużą ilość akcji. Uważam jednak, że skoro w grze nikogo nie odrzucają przeróżne stwory, z którymi przyjdzie nam walczyć, tak samo nie powinny zniechęcać do seansu, czy obniżać ocenę rozwiązania, które miały miejsce w tej części. Wprawdzie miejscami autorów nieco poniosło z efektami, ale mimo wszystko było ciekawie. Jest jednak rzecz, do której się przyczepie. Alice w tej części nie powinna być superbohaterem, jakim była w poprzedniej części, a mimo to walczy i znosi obrażenia, jakby nie straciła mocy. Dodatkowo scena z samolotem… to właśnie przykład zbyt bujnej wyobraźni twórców.
Podsumowując. Film, jako kontynuacja, jest inny, ale wcale nie gorszy od swoich poprzedników. Jest dużo zmian i to właśnie odstrasza ludzi. Są rzeczy, do których można się przyczepić, ale nie jest ich aż tyle, by od razu spisać tytuł na straty.
Moja Ocena: 7/10
Trailer: