4. Zanim Zaszło Słońce
To wspomnienie wraca w snach. Dzień, który miał swoje barwy, wyraźne i ciepłe. Wiele razy modlę się o to by wrócił, lecz gdy otwieram oczy, widzę wszechobecną zagładę. Wszyscy cieszyli się za każdym razem, gdy mogli wyjść na zewnątrz, do ludzi i otaczającego ich piękna. Na twarzach widniało szczęście, a na niebie spokój. Największym zmartwieniem był ciężki dzień w pracy, a i tak po nim wracało się do rodziny czy przyjaciół. U mnie nie było inaczej. Miałem wszystko to, co normalny człowiek mógł sobie wymarzyć. Mieszkanie, samochód, kobietę moich snów i ludzi, którzy nigdy by mnie nie opuścili. Wszystko spokojnie gnało do przodu. Nieubłaganie czas mijał, otaczając nas dobrocią obecnego życia.
Tego ranka w telewizji, bez przerwy nadawali informację, o nowo powstałym ośrodku specjalizującym się w chorobach zakaźnych w Warszawie. Gdzie nie spojrzałem tam widniały reklamy. Każda rozgłośnia radiowa i strona internetowa trąbiła tylko o tym. Informacja doszła nawet do osób, które się tym nie interesowały. Było to wiekowe wydarzenie. Nigdy wcześniej nie było tak głośno o Polsce, jak w tej chwili. W końcu wybiliśmy się ponad wszystkie kraje europejskie. To my pierwsi postanowiliśmy rozpocząć takie przedsięwzięcie i udało się. Jeszcze nikt nie wiedział do czego to doprowadzi.
Nadzieja, jaka narodziła się w ludziach nie znała granic. Dla wielu taka organizacja dawała wiarę w dalsze, normalne życie. Ledwo co wszystko zostało ukończone, gdy kolejki na poszczególne badania nie miały końca. Najbliższe wolne terminy, dostępne były (w najlepszym razie) po wielu miesiącach. Wszyscy bez względu na koszty chcieli się tu dostać.
Nigdy mi nic nie dolegało, dlatego cała ta akcja przeszła centralnie obok mnie. Natomiast niezależnie od miejsca, w którym się znalazłem, ludzie nie mieli innych tematów. Każdego interesował dalszy ciąg całej tej inicjatywy. Oczywiście byli i tacy, którym to wszystko nie odpowiadało i za wszelką cenę chcieli to zamknąć. Krążyły plotki, że wszystkie leki wcześniej zostały testowane na zwierzętach. Ludzie lubili dopowiadać swoje historie, byle by to oni byli w kręgu zainteresowań. Demonstracje pod budynkiem stały się codziennością. Nikt nie mógł nic poradzić. W tamtych czasach, chyba nikt nie był w stanie dogodzić człowiekowi. Zawsze znajdzie się ktoś, komu nic się nie podoba.
Pogoda była nieco chłodniejsza niż dzisiaj, lecz nadal było przyjemnie. Wybraliśmy się wraz z moją dziewczyną – Sylwią – na spacer. Ławka w parku była dla nas ciekawsza, niż kanapa w domu, zwłaszcza, gdy pogoda sprzyjała spędzaniu wolnego czasu w ten sposób. Los chciał, że całe to centrum było całkiem niedaleko od parku, w którym byliśmy. Wciąż dobiegały do nas słowa krytyki od niezadowolonych obywateli, sprzeciwiającym się prowadzonym tam badaniom. Staraliśmy się nie zwracać na to uwagi i spędzić przyjemnie wspólny dzień.
Postanowiliśmy udać się na kawę do pobliskiej knajpki. Zajęliśmy stolik na zewnątrz i jak zwykle cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Z radia, które do tej pory wydawało z siebie przyjemne dźwięki relaksującej muzyki, dobiegł komunikat.
– “Zbliża się godzina 12. Z ostatniej chwili. W centrum dspr. chorób zakaźnych w Warszawie, lekarze twierdzą, że w końcu udało im się uzyskać lekarstwo na złośliwy nowotwór mózgu. Zdaniem specjalistów, wystarczyło odpowiednio zmodyfikować wirus HCV*, tak by za pośrednictwem krwi, dostał się bezpośrednio do mózgu i wyeliminował nowotwór bez konieczności operacji. Wszystko jest w trakcie badań, lecz lekarze są dobrej myśli. Będziemy was informować na bieżąco. Dziękuje za uwagę, mówił dla was…”
Głos reportera wyrwał mnie z obecnego stanu. Kiedy komunikat dobiegł końca, spojrzałem na Sylwię, ona również wyglądała na zamyśloną. W końcu postanowiła odezwać się pierwsza.
– Jak myślisz, uda im się coś osiągnąć? – zaskoczyło mnie jej pytanie, odbiegało od tematu, które przed chwilą poruszaliśmy.
– Staram się o tym nie myśleć. Nie chcę tylko by wynikło z tego jakieś nieporozumienie, a tak to niech robią co chcą. Jest mi to zupełnie obojętne.
Uśmiech, który pojawił się w tej chwili na jej twarzy, sprawił, że od razu stałem się szczęśliwszym człowiekiem. Wiedziałem, że ten dzień zaliczę do udanych, Ta myśl, tkwiła we mnie aż do wieczora, gdy wróciłem do siebie. Mieszkałem z moim przyjacielem – Karolem. Obaj nie wiedzieliśmy, co powoli zaczyna grasować po ulicach naszego miasta. Niebo stało się ciemniejsze i zasłonięte chmurami. Patrzyliśmy na to z niedowierzaniem. W końcu jeszcze godzinę temu świeciło słońce. Coś było nie tak.
Dzisiaj była moja pora na wyjście ze śmieciami. Wziąłem je i wyszedłem przed blok. Zazwyczaj o tej porze przy kontenerach buszowali bezdomni w poszukiwaniu czegoś cennego, lecz tym razem ich nie było. Miałem złe przeczucia, które lada moment miały się objawić. Podszedłem troszkę bliżej i zobaczyłem świeżą krew na pojemniku z makulaturą. Rozejrzałem się i w pobliżu nie było żywej duszy. Nie wiedziałem co to wszystko ma znaczyć. Starałem się nie wyobrażać sobie nic złego. Szybko pozbyłem się worka i szybkim krokiem podążałem w stronę mieszkania.
Wracając ujrzałem, że w klatce obok ktoś uderza o drzwi wejściowe. Szyba, która dzieliła mnie od wejścia była fabrycznie rozmazana, więc nie widziałem kto to jest. Postanowiłem podejść bliżej i przyjrzeć się całemu zdarzeniu. Ktoś po drugiej, stronie coraz mocniej się dobijał, kiedy w końcu szyba pękła na wiele drobnych kawałków. Odruchowo odskoczyłem do tyłu i dzięki temu żaden odłamek mnie nie dosięgnął. Po zajściu chciałem zajrzeć do środka, by upewnić się czy aby na pewno nikomu nic się nie stało. W miejscu, w którym wcześniej znajdowała się szyba, teraz wystawała zakrwawiona ręka. Powoli zbliżałem się do drzwi, gdy wystająca część ciała zaczęła drgać. Chciałem sprawdzić czy należąca do niej osoba jest przytomna.
Kiedy w końcu zajrzałem do środka, nie wiedziałem co myśleć. Krew znajdowała się nie tylko na ręce, lecz na całej twarzy i ubraniu. Z niedowierzaniem patrzyłem na mężczyznę, do którego owa ręka należała. Jego oczy w pewnym momencie się otworzyły. Spojrzenie jakim mnie obdarował nie należało do normalnych. Pełne było pustki i ta mgła… Właśnie tak wyobrażałem sobie wzrok śmierci. Nie minęła chwila, a skoczył z powrotem do drzwi, tylko tym razem był w stanie się wydostać. Cały czas nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje. Nie dość, że przed chwilą wybił szybę własną dłonią, to jeszcze za wszelką cenę próbował wyjść na zewnątrz nie zważając na rany? To nie mógł być człowiek.
Podniosłem wzrok na Angie.
– To był mój pierwszy kontakt z zombie. Nie była to osoba mi bliska, lecz gdyby nie szczęście, nie rozmawialibyście teraz ze mną.
Na ich twarzach pojawiło się wiele różnych emocji. Ciężko było je wszystkie odczytać.
– Co było dalej?
– Wtedy poznałem moją przyjaciółkę Sarę. To właśnie ona mnie uratowała.
* wirus HCV jest przyczyną wirusowego zapalenia wątroby typu C.