5. Miejsce Spoczynku
Wraz z Angie byliśmy krok od paranoi. Wszędzie było tak cicho, że słyszałem dźwięk poruszającej się własnej klatki piersiowej, podczas oddychania. Byliśmy na przegranej pozycji, bo atak mógł nastąpić w każdej chwili. Wystarczyłoby mrugnąć, a moje bezwładne ciało osuwałoby się na ścianie, pozostawiając tylko plamę z krwi.
– Co robimy?
To już nie był szept. To był bardziej ruch warg.
– Nie wiem.
Każdy krok mógł być tym ostatnim. W mojej głowie, cały czas powstawały scenariusze tego, co za chwilę może się wydarzyć. Żaden z nich nie zakładał, że przeżyjemy.
– Słabo mi.
Popatrzyłem na Angie. Była bardziej blada niż ja, a przecież miałem nad nią przewagę czasu walki z infekcją. Nie mogła teraz zemdleć.
– Muszę się czegoś napić.
Nie był to dobry moment na piknik, ale faktycznie trzeba było coś znaleźć i to prędko, zanim będzie za późno.
Powoli wyszliśmy drzwiami z magazynu. Naszym oczom ukazał się wąski korytarz. Dokładnie przed nami było wejście na salę, zabezpieczone drzwiczkami rodem z westernowej knajpy. Natomiast po lewej, ewidentnie musiała być kuchnia. Nie było tu żadnych okien, ani możliwości przejścia z zewnątrz do środka. Trochę mnie to uspokoiło, bo przynajmniej teraz mogliśmy być stosunkowo bezpieczni.
– Myślisz, że nadal nas szukają?
– Sądzę, że tacy jak oni, nie przepuszczą tutaj nikogo żywego.
Zapadła chwila ciszy. Najwidoczniej oboje zastanawialiśmy się nad tym, do czego zdolni są ci ludzie. Gdyby była taka możliwość, to spytalibyśmy kobiety, która chcąc ratować siebie, skazała nas na ucieczkę. Prawdopodobnie leży teraz martwa tam, gdzie ją ostatnio widzieliśmy.
– Mimo to uważasz, że…
Potworny huk dobiegł jakby nad nami. Był to piętrowy budynek, więc musieli dostać się tutaj jakimś oknem na górze. Teraz już byliśmy pewni, że są w środku.
– Czemu weszli tamtędy, a nie jakimś normalnym wejściem?
– To ich teren. Wiedzą jak się tutaj poruszać i pewnie to jest najbezpieczniejsze rozwiązanie.
– Kurde…
Mało powiedziane… Nie czułem się tak zagrożony od momentu, w którym spotkałem dowódcę. Fakt faktem było to niedawno, ale w obecnych okolicznościach, pojęcie czasu było bardzo względne.
– Chodźmy do kuchni.
Jak powiedziałem, tak zrobiliśmy. Każdy krok stawialiśmy z jak największą precyzją, by nie było nic słychać. Zarzuciłem sobie ramię Angie, chcąc pomóc jej w sprawnym przemieszczaniu się. Sam nie byłem pełni sił, ale czułem się zdecydowanie lepiej, niż ona. Może to, iż wcześniej była w pewnego rodzaju śpiączce, sprawiło, że jej organizm gorzej radził sobie z wirusem niż mój. Wychodzi na to, że czas do przemiany, w dużej mierze zależy od tego, w jakim stanie jest osoba przed ugryzieniem. Miałem tyle szczęścia – chociaż brzmi to dość irracjonalnie – bycia zarażonym po przespanej nocy, a Angie… no cóż, głodna, zmęczona i psychicznie osłabiona przez stratę brata. W połączeniu musiało być to naprawdę nieciekawe.
Kiedy minęliśmy próg pomieszczenia, będącego miejscem przyrządzania obiadów dla ówczesnych gości, okazało się, że trafiliśmy na ślepy zaułek. Poza urządzeniami, typowymi dla takiego miejsca, były tu tylko drzwi do kanciapy, w której musieli przechowywać różnego rodzaju warzywa. Z zawieszoną na mnie Angie, udałem się właśnie tam. Czułem, że jest to z góry skazane na porażkę, ale czy miałem jakieś inne wyjście? Może jakimś cudem nie zauważyliby nas tutaj.
Chwiejnym krokiem stanąłem przed drzwiami, zastanawiając się, czy aby na pewno nie ma innej możliwości. Kiedy uznałem, że tylko to nam pozostaje, nacisnąłem lekko klamkę. Ze środka doszedł do mnie nieprzyjemny zapach. Zanim mogłem go dokładniej sprecyzować, ktoś za mną kopnął mnie na tyle mocno, bym wpadł do wnętrza.
Usłyszałem dźwięk przekręcanego w zamku klucza i śmiech co najmniej trzech mężczyzn. To była pułapka, a sądząc po zawartości pomieszczenia, nie tylko my daliśmy się przechytrzyć.
Nie zważając na nic, podbiegłem do drzwi i zacząłem uderzać w nie z całej siły. Byłem wściekły, że dałem się zrobić jak dziecko.
– Wypuśćcie nas!
– Daj spokój, to nie ma sen…
Angie nie dokończyła zdania, ponieważ odruch wymiotny był o wiele silniejszy. Jak się okazało, swąd, który poczułem wcześniej, należał do rozrzuconych wszędzie części ludzkich organów. Wszystko było podgniłe i wydobywało niesamowity smród. Nic dziwnego, że Angie wymiotowała. Mi też zaczynało się zbierać, ale nie było to tak silne.
Miałem pustkę w głowie. Dopiero teraz zauważyłem, że mój zegarek pękł i nie można było odczytać godziny. Oznaczało to, że nie wiedziałem ile już tu siedzimy. Na oko minęło dwadzieścia minut, kiedy zamek ponownie wydał dźwięk. Ktoś był po drugiej stronie i je otwierał.