5. Powtórny Początek
„Zaoszczędzisz czas, kiedy udasz się drogą S8 na północ od domku, do którego zmierzasz. Pozdrów przyjaciółkę i dobrze zajmuj się dzieciakami. Pamiętaj, że jak zdobędziesz lek, u nas jest dużo miejsca, by przyjąć i was
Alex.”
Coraz szybciej traciłem siły. Bez problemu udało mi się przedostać w jedną stronę, natomiast droga powrotna była o wiele trudniejsza. Już po 5 minutach podróży, musiałem zrobić chwilę przerwy.Potworna ilość potu, spływała ze mnie jak z rwistego, górskiego strumienia. Nie nadążałem nawet, by to wszystko z siebie wytrzeć. Byłem dopiero w połowie drogi do miasta, w którym spotkałem Patryka i resztę. Bogu dzięki za brak jakichkolwiek oznak umarłych w okolicy. W obecnej sytuacji, nie byłbym w stanie obronić się nawet przed jednym. Gorączka stopniowo się powiększała. Czułem się jak wrak człowieka, którym jeszcze byłem wczoraj.
Siedziałem tak modląc się, by osłabienie szybko minęło. Wcześniej takie ataki zdarzały się rzadko i trwały niewiele ponad minutę, może dwie. Sugerując się zegarkiem, odpoczywałem już od 10 min, a stan w żaden sposób się nie poprawiał. Mroczki przed oczami przybierały kształt niestworzonych rzeczy. Na pierwszy rzut oka, przypominały one komórki zwierząt, które oglądałem na lekcjach biologii przez mikroskop. Jednak po chwili wszystko tak wirowało, aż obraz tracił kolor, a ciemność zasłaniała wszystko.
– Nawet nie waż się teraz zasypiać! – męski głos przebudził mnie na tyle, by jednak świat nabrał kształtów – jeżeli to zrobisz, już możesz pożegnać się z dzieciakami i moją siostrą.
Jaką znowu „siostrą”? Gdy w pełni otworzyłem oczy, przede mną stał Krzysiek. Jakim cudem się tu znalazł? Przecież nie żył od dobrej godziny.
– Zaskoczony, że mnie widzisz? Pomyśl sobie, jaki ja byłem zaskoczony, kiedy mnie zostawiłeś na pastwę tego stwora!
Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Język był zbyt ciężki. Z moich ust wypłynął tylko niezrozumiały bełkot.
– Od początku wiedziałem, że coś z tobą nie tak. Gdyby nie moja siostra wtedy, twoje ciało gniłoby teraz, jedzone przez umarłych. Ona uratowała ci życie, a ty jej się tak odwdzięczasz? Jesteś niczym! Żałuje, że nie wpakowałem ci kulki w łeb, kiedy miałem ku temu okazję.
– To… to ni… nie ta…tak jak myślisz.
– A skąd ty wiesz co ja sobie myślę? Wyprowadzę cię z błędu. Nie jesteś nic wart! Poświęciłem życie dla takiego śmiecia jak ty! Słyszysz mnie!? Jesteś gównem!
Dawno nie czułem takiej agresji jak w tej chwili. Chciałem wstać i pokazać mu, jak bardzo się myli. Niestety moje ciało nie było gotowe na taki wysiłek.
– Może poszukam twojej mamusi, by się teraz tobą zajęła, co? A no tak, zapomniałem… pewnie jest teraz jednym z tych tutaj – ruchem ręki wskazał dwóch zbliżających się do mnie zombie – chętnie popatrzę tak, jak ty patrzyłeś wtedy.
Oddzielało nas raptem 5 metrów, miałem mało czasu na podjęcie jakichkolwiek działań. W głębi miałem nadzieje, że w końcu infekcja pozwoli mi przeżyć jeszcze trochę. Niestety się na to nie zapowiadało. Z całych sił próbowałem wyciągnąć pistolet, lecz poruszanie ręką było trudniejsze, niż bym kiedykolwiek przypuszczał. Dystans gwałtownie się zmniejszał, a ja cały czas byłem w kropce, kiedy nagle… Ulga… Poczułem błogosławioną wolność. W tej chwili mogłem zdobyć każdy szczyt. Niestety nim bym mógł chociaż spróbować, dwa chodzące zwłoki, bardzo mi to uniemożliwiały. Z całych sił starałem przesunąć się w bok. Gdybym był bohaterem z filmów akcji, na pewno by mi się to udało, a następnie bezproblemowo unieszkodliwiłbym stwory i na koniec naplułbym w twarz Krzyśkowi. Niestety to był realny świat i nie zdążyłem się uchronić. Pierwszy z truposzy zdążył się na mnie uwalić. Na szczęście tylko jeden, ale nadal nie wyglądało to zbyt kolorowo. Obiema rękami trzymałem przeciwnika jak najdalej od odsłoniętych części ciała. Kątem oka ujrzałem dość niewielki, ale wystarczający kamień, który pomoże mi w unieszkodliwieniu napastnika. Musiałem to zrobić wyjątkowo szybko, bo długo nie wytrzymałbym, osłaniając się tylko jedną ręką. Nie było czasu na namysł. Drugi zombiak zbliżał się coraz bardziej. Pomyślałem sobie „albo teraz, albo nigdy”. Odepchnąłem zwłoki z całej siły i szybkim ruchem zdobyłem kamień, by następnie użyć go do rozbicia czaszki. Wystarczyły dwa uderzenia, by pozbyć się ciężaru, znajdującego się na mnie. Gdy został jeden przeciwnik, było już za późno.
Po raz kolejny musiałem przez to przejść. Zęby stwora, zatopiły się w moim ramieniu. Czułem niewyobrażalny ból. Nie zastanawiając się dłużej, potężne uderzenie wylądowało centralnie w coś, co kiedyś było nosem człowieka. Następnie uderzyłem drugi raz, trzeci i czwarty, aż do momenty, kiedy została z niego wyłącznie mokra plama.
Patrząc na świeżą ranę, usłyszałem oklaski. Przyciskając z całej siły dłoń do rany, kroki Krzyśka zmierzały w moją stronę.
– Brawo. Jestem w szoku, że ci się udało… no może nie do końca, ale jednak wciąż możesz oddychać – aprobata ze strony zmarłego towarzysza, była nie do zniesienia – Już miałem położyć obok ciebie kwiatek, upamiętniający twoją „bohaterską” śmierć. Zaskoczyłeś mnie, ale jednak została ci mała pamiątka. Najpierw od własnej dziewczyny, a teraz od tego gościa… albo od gościówy… ciężko odróżnić jak są w takim stanie.
Jego twarz zbliżyła się do mnie na tyle blisko, że poczułem jego oddech na policzku.
– Dam ci ostatnią radę. Nie myśl sobie, że dlatego bo cię lubię. Pragnę twojej śmierci jak niczego innego na tym świecie, ale niestety nikt poza tobą, nie jest w stanie dostarczyć leków mojej siostrze. W tej chwili ruszaj dupę, bo za maksymalnie 2 do 3 minut, będziesz miał tutaj sporo towarzystwa.
Miałem ochotę przyłożyć mu z całej siły, ale wiedziałem, że jego tak naprawdę tu nie ma. To mój umysł płatał mi figle. Z godziny na godzinę coraz bardziej realne. Poza tym, musiałem przyznać mu rację. Nie było czasu na użalanie się nad sobą. W końcu już wcześniej zostałem pogryziony, a ta rana nic nie zmieni.
Wstałem i zarzuciłem sobie plecak na ramię. Przez niecałe 5 sekund wpatrywałem się w Krzyśka. Jego oczy już dawno pozbawione były duszy.
Ze stanu osłupienia wyrwał mnie nieludzki dźwięk. Mogło to oznaczać tylko jedno. Towarzystwo, o którym mówiła zjawa w postaci brata Angie, zaczynało się zbiegać. To był mój czas na kontynuowanie podróży.
Kiedy ruszyłem w drogę, obejrzałem się, by sprawdzić jak daleko znajdują się ode mnie zombie. Ich sylwetki były widocznie jakieś 200 metrów stąd. Poza nimi, ujrzałem machającego mi Krzyśka, lecz dosłownie po chwili zniknął. W końcu uwolniłem się od jego zagubionej duszy.
Na całe szczęście dalej nie spotkałem nikogo, kto mógłby pokrzyżować moje plany. Drewniany domek był coraz bliżej. Nie odrywając dłoni od ramienia, niemal biegłem, by w końcu podać niezbędne leki Angie. Nie wiedziałem jak wyjaśnić nowo nabytą ranę, ale to nie było teraz ważne. Kiedy już się ocknie, wezmę ją w ramiona i powiem całą prawdę. Chcę zacząć od nowa z czystym sumieniem.
Na wprost były drzwi. Otworzyłem je i wparowałem do środka, niczym wystrzelony z procy. Widok salonu był ostatnim widokiem, jaki zapamiętałem przed ciemnością.