6. Prawdziwa Droga
Historia, którą opowiedziałem Ewie, nie zrobiła na niej większego wrażenia, poza jednym szczegółem.
– Mówiłeś, że byliście w domku w lesie, w którym po raz pierwszy widzieliście mutanta. Mam racje?
– Dokładnie. To właśnie tam zginął…
– Mówiłeś, że byliście w domku w lesie, w którym po raz pierwszy widzieliście mutanta. Mam racje?
– Dokładnie. To właśnie tam zginął…
– Tak, Krzysiek. Mówiłeś – mówiąc o śmierci człowieka, nie przejmowała się tym i traktowała ją tak samo obojętnie, jak pogodę – Mówiłeś, że znalazłeś list. Masz go jeszcze?
– A czemu ci tak na nim zależy?
– Cóż – pierwszy raz, od drugiego spotkania, zauważyłem, że Ewa jednak posiadała uczucia – napisał go mój mąż.
To dlatego ta część opowieści, była dla niej tak ważna. Dopiero teraz sobie przypomniałem, że doktor napisał tam imię żony, do której najprawdopodobniej to adresował.
Nie odpowiadając wstałem i zacząłem szukać go w kieszeniach i plecaku, ale bez skutku.
– Nie mam go. Musieli mi go odebrać, jak leżałem nieprzytomny w ośrodku.
– Szkoda – jej głowa opadła na dół – to by była moja jedyna pamiątka po nim.
– Przykro mi – mówiłem to szczerze. Śmierć kogoś bliskiego nie była dla mnie obca.
– Nie można zostawać w tyle, idziemy.
Obraz kobiety, która z takim strachem w oczach, chciała oddać wszystko co miała, bandzie żołnierzy, zniknął. Na jej miejscu pojawiła się silna i niezależna postać. Niewiele osób, potrafiło skryć swój smutek, za maską kogoś innego. Ewie się to udało i wcale nie była przy tym sztuczna.
– Pamiętasz mniej więcej jak dojść do miejsca, gdzie wcześniej widziałeś tą dziewczynkę?
– Tak – trochę skłamałem. Drogę w tę stronę przebyliśmy helikopterem, a ja na dodatek w nim usnąłem. Za cholerę nie wiedziałem jak iść.
– To ruszamy.
Ewa była pewna siebie. Imponowało mi to, u kogoś innego. Zawsze to ja, musiałem odgrywać „przywódcę”, aż do teraz. Poza tym, dawno nie czułem się tak swobodnie przy kimś, jak przy niej. W każdym razie wiedziałem, że w razie niebezpieczeństwa, mogłem na nią liczyć.
– Masz może jakąś broń?
– Niestety nie.
– W takim razie trzymaj – w jej ręku pojawił się pistolet – bez broni nie dasz rady.
– Nie boisz się, że zrobię ci krzywdę?
– Gdybyś chciał, to już byś to zrobił – na jej twarzy pojawił się uśmiech – a teraz bierz.
Wziąłem broń, którą dała mi Ewa. Był to zwykły glock, który był chyba najczęściej spotykanym pistoletem w obecnych czasach. Był dobrze wykonany i można było na nim polegać.
Odczekaliśmy chwilę. Zombie, które wcześniej mnie otoczyły, rozeszły się w różne strony. Ekipy Sępa też już tu nie było.
– Droga wolna, za mną.
Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, Ewa ruszyła do przodu. Ścieżka, która wcześniej doprowadziła mnie do Ewy, faktycznie była wolna. Nie licząc paru trupów, którzy nawet nie zorientowali się, że obok nich przebiegliśmy. Zajęło nam to parę sekund i wyszliśmy na prostą. Dalsza przestrzeń nie była tak otwarta, jak ta tutaj. Obok ścieżki widniało wiele krzaków, które skrywać mogły wiele niespodzianek. Nie słychać było strzałów, ani nigdzie nie było widać krwi. Tak więc Sęp i reszta przedostali się bez trudu. Skoro im się udało, nam też się uda.
– To o co chodzi z tą dziewczynką? – W momencie, kiedy wszystko się uspokoiło, Ewa poruszyła temat naszej misji.
– Cóż… W jej krwi jest lekarstwo na to gówno.
– Z tego co wiem, już jest jakieś. Mój mąż nad tym pracował.
– I udało mu się, jednak nie jest ono do końca sprawne. Można go użyć raz.
– A jeżeli ktoś ugryzie cię drugi raz?
– Już nie pomoże.
Ewa jeszcze chwilę na mnie popatrzyła i nie mówiąc już nic, po prostu przytaknęła. Najwidoczniej oznaczało to koniec rozmowy.
Na szczęście mieliśmy tą przewagę, że znaliśmy drogę. Chociaż z drugiej strony, gdybym tylko ja ją znał, Sęp i reszta – poza Rudym – nie pozwoliliby mi tak po prostu zginąć. Musieli mieć jakiś plan B. Oby potrwał on dłużej, niż nasza podróż tam.
– Cicho – Ewa przykucnęła i od razu rozkazała mi zrobić to samo – widzisz ich?
Palec Ewy pokazywał grupkę ludzi, którzy siedzieli przy jednej z ławek parku. Pewne było, że to grupa Sępa. Rzecz, nad którą wszyscy się pochylali, najwidoczniej była mapą. Tak więc to był ich plan B.
– Musimy ich ominąć tamtędy. Wyjdziemy na prostą i ich wyprzedzimy.
– Skąd wiesz?
– Mieszkaliśmy z mężem niedaleko stąd. Kiedy on spędzał całe dnie w laboratorium, ja chodziłam tu na spacery. Znam to miejsce jak własną kieszeń.
– No to prowadź.
Przemknęliśmy się tak, by nikt nas nie wypatrzył – nikt żywy, ani martwy.
– Dobra, ta droga prowadzi do naszego celu.
– Czyli wiesz gdzie idziemy?
– Mąż nigdy mi nie mówił, że pracuje w tajnym laboratorium w domku w lesie. Nie znaczyło to jednak, że nie wiem gdzie ono się znajduje.
Z minuty na minutę Ewa coraz bardziej mnie zaskakiwała. Całe szczęście, nie muszę już dłużej udawać, że wiem dokąd idziemy. Prawdę mówiąc, absolutnie nie wiedziałem gdzie jest ten domek. Wątpię, by i tym razem Sylwia mi pomogła w dostaniu się do niego. W sumie nie słyszałem jej, odkąd się obudziłem. Przez całe to zamieszanie zapomniałem o jej istnieniu – albo nieistnieniu. Czyżby znaczyło to, że wracam do zdrowia psychicznego? Jeżeli na to pytanie nie odpowie mi Krzysiek, to znaczy, że tak też jest.
– Pewnie nawet nie wiesz, jak tam dojść, prawda?
– Dokładnie.
– Wy faceci… dobra, chodźmy.
– A czemu ci tak na nim zależy?
– Cóż – pierwszy raz, od drugiego spotkania, zauważyłem, że Ewa jednak posiadała uczucia – napisał go mój mąż.
To dlatego ta część opowieści, była dla niej tak ważna. Dopiero teraz sobie przypomniałem, że doktor napisał tam imię żony, do której najprawdopodobniej to adresował.
Nie odpowiadając wstałem i zacząłem szukać go w kieszeniach i plecaku, ale bez skutku.
– Nie mam go. Musieli mi go odebrać, jak leżałem nieprzytomny w ośrodku.
– Szkoda – jej głowa opadła na dół – to by była moja jedyna pamiątka po nim.
– Przykro mi – mówiłem to szczerze. Śmierć kogoś bliskiego nie była dla mnie obca.
– Nie można zostawać w tyle, idziemy.
Obraz kobiety, która z takim strachem w oczach, chciała oddać wszystko co miała, bandzie żołnierzy, zniknął. Na jej miejscu pojawiła się silna i niezależna postać. Niewiele osób, potrafiło skryć swój smutek, za maską kogoś innego. Ewie się to udało i wcale nie była przy tym sztuczna.
– Pamiętasz mniej więcej jak dojść do miejsca, gdzie wcześniej widziałeś tą dziewczynkę?
– Tak – trochę skłamałem. Drogę w tę stronę przebyliśmy helikopterem, a ja na dodatek w nim usnąłem. Za cholerę nie wiedziałem jak iść.
– To ruszamy.
Ewa była pewna siebie. Imponowało mi to, u kogoś innego. Zawsze to ja, musiałem odgrywać „przywódcę”, aż do teraz. Poza tym, dawno nie czułem się tak swobodnie przy kimś, jak przy niej. W każdym razie wiedziałem, że w razie niebezpieczeństwa, mogłem na nią liczyć.
– Masz może jakąś broń?
– Niestety nie.
– W takim razie trzymaj – w jej ręku pojawił się pistolet – bez broni nie dasz rady.
– Nie boisz się, że zrobię ci krzywdę?
– Gdybyś chciał, to już byś to zrobił – na jej twarzy pojawił się uśmiech – a teraz bierz.
Wziąłem broń, którą dała mi Ewa. Był to zwykły glock, który był chyba najczęściej spotykanym pistoletem w obecnych czasach. Był dobrze wykonany i można było na nim polegać.
Odczekaliśmy chwilę. Zombie, które wcześniej mnie otoczyły, rozeszły się w różne strony. Ekipy Sępa też już tu nie było.
– Droga wolna, za mną.
Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, Ewa ruszyła do przodu. Ścieżka, która wcześniej doprowadziła mnie do Ewy, faktycznie była wolna. Nie licząc paru trupów, którzy nawet nie zorientowali się, że obok nich przebiegliśmy. Zajęło nam to parę sekund i wyszliśmy na prostą. Dalsza przestrzeń nie była tak otwarta, jak ta tutaj. Obok ścieżki widniało wiele krzaków, które skrywać mogły wiele niespodzianek. Nie słychać było strzałów, ani nigdzie nie było widać krwi. Tak więc Sęp i reszta przedostali się bez trudu. Skoro im się udało, nam też się uda.
– To o co chodzi z tą dziewczynką? – W momencie, kiedy wszystko się uspokoiło, Ewa poruszyła temat naszej misji.
– Cóż… W jej krwi jest lekarstwo na to gówno.
– Z tego co wiem, już jest jakieś. Mój mąż nad tym pracował.
– I udało mu się, jednak nie jest ono do końca sprawne. Można go użyć raz.
– A jeżeli ktoś ugryzie cię drugi raz?
– Już nie pomoże.
Ewa jeszcze chwilę na mnie popatrzyła i nie mówiąc już nic, po prostu przytaknęła. Najwidoczniej oznaczało to koniec rozmowy.
Na szczęście mieliśmy tą przewagę, że znaliśmy drogę. Chociaż z drugiej strony, gdybym tylko ja ją znał, Sęp i reszta – poza Rudym – nie pozwoliliby mi tak po prostu zginąć. Musieli mieć jakiś plan B. Oby potrwał on dłużej, niż nasza podróż tam.
– Cicho – Ewa przykucnęła i od razu rozkazała mi zrobić to samo – widzisz ich?
Palec Ewy pokazywał grupkę ludzi, którzy siedzieli przy jednej z ławek parku. Pewne było, że to grupa Sępa. Rzecz, nad którą wszyscy się pochylali, najwidoczniej była mapą. Tak więc to był ich plan B.
– Musimy ich ominąć tamtędy. Wyjdziemy na prostą i ich wyprzedzimy.
– Skąd wiesz?
– Mieszkaliśmy z mężem niedaleko stąd. Kiedy on spędzał całe dnie w laboratorium, ja chodziłam tu na spacery. Znam to miejsce jak własną kieszeń.
– No to prowadź.
Przemknęliśmy się tak, by nikt nas nie wypatrzył – nikt żywy, ani martwy.
– Dobra, ta droga prowadzi do naszego celu.
– Czyli wiesz gdzie idziemy?
– Mąż nigdy mi nie mówił, że pracuje w tajnym laboratorium w domku w lesie. Nie znaczyło to jednak, że nie wiem gdzie ono się znajduje.
Z minuty na minutę Ewa coraz bardziej mnie zaskakiwała. Całe szczęście, nie muszę już dłużej udawać, że wiem dokąd idziemy. Prawdę mówiąc, absolutnie nie wiedziałem gdzie jest ten domek. Wątpię, by i tym razem Sylwia mi pomogła w dostaniu się do niego. W sumie nie słyszałem jej, odkąd się obudziłem. Przez całe to zamieszanie zapomniałem o jej istnieniu – albo nieistnieniu. Czyżby znaczyło to, że wracam do zdrowia psychicznego? Jeżeli na to pytanie nie odpowie mi Krzysiek, to znaczy, że tak też jest.
– Pewnie nawet nie wiesz, jak tam dojść, prawda?
– Dokładnie.
– Wy faceci… dobra, chodźmy.