6. Wybór Należy Do Ciebie
Przeklęte trupy jednak nas odnalazły. Prawdopodobnie krzyki dzieci ich tu przywlekły. Mimo iż poruszają się powolnie, słuch mają dobry niczym sokoły.
Stojąc w drzwiach łazienki, zdałem sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, nie damy rady powstrzymać nadchodzącego zagrożenia. Jest ich zbyt wielu. Nie starczy na wszystkich naboi – nawet gdyby każdy trafiał w głowę. A po drugie już wiem, z jakiego powodu szafa została odsunięta. Za jej ciężarem pojawiły się stare drzwi. Czemu ktoś je ukrył? Jedno było pewne, klucz był właśnie do nich.
Nie trzeba było wiele czasu, by Angie uporała się z zamkiem. Zombie były coraz bliżej. Wyciągając pistolet, strzeliła do dwóch najbliższych, po czym ponaglała dzieci, by weszły do środka.
Z wnętrza wydobywała się ciemność, ale nie było innego wyjścia. Trupy opanowały salon, uniemożliwiając wydostanie się tą samą drogą, którą się tu dostaliśmy. Powoli szedłem w ich stronę, kiedy zobaczyłem, że…
– Ej! Poczekajcie na mnie!
Nie mogłem w to uwierzyć. Kiedy dzieci przekroczyły próg, drzwi zamknęły się zanim do nich dotarłem.
Zostawili mnie… Zostałem już całkiem sam… Po raz kolejny, patrzę śmierci prosto w twarz.
Stojąc tak trzy metry od tajemniczego wejścia, zastanawiam się czy to jest kara za grzechy. W końcu zostałem osądzony za kłamstwa, jakie wydobywały się z moich ust. Kłamstwa, które przyczyniły się do śmierci niewinnych ludzi. Sara… Krzysiek… oni niczym nie zawinili, by być teraz po drugiej stronie. To moja wina, i to ja poniosę konsekwencję.
Pierwszy z trupów złapał mnie za rękę. Mocny uścisk, obudził we mnie strach przed śmiercią. Zbyt daleko doszedłem, by teraz tak po prostu umrzeć. Nie poddam się bez walki!
– Puszczaj mnie, ty zasrany zombiaku!
Wyciągnąłem pistolet i zamachnąwszy się, za pomocą rączki pistoletu, przyprawiłem trupa o dziurę w głowie. Kiedy padł, wycelowałem w następnego. Strzał uniósł się echem w pomieszczeniu. Plask upadających zwłok, pośród całego zamieszania, był ledwo słyszalny. Reszta napastników była zbyt daleko, by móc mnie teraz powstrzymać. Pora działać.
Rzuciłem się do ucieczki w kierunku schodów – to pierwsze przyszło mi do głowy. Przeskakiwałem co drugi schodek, by jak najszybciej być na górze. Kiedy już się tutaj znalazłem, spojrzałem przez okno, by sprawdzić, czy uda mi się przeżyć upadek. Biorąc pod uwagę mój obecny stan zdrowia i wysokość jaka dzieliła mnie do ziemi, mógłbym sobie złamać nogę, lub od razu się zabić. Wolałem nie ryzykować.
W parę sekund musiałem zbadać teren i wybrać drogę ucieczki. Poza pomieszczeniem, w którym znalazłem list, były jeszcze jedne drzwi. Znajdowały się na oko pięć metrów ode mnie. Miałem cichą nadzieje, że znajdę tam coś, co pozwoli mi przetrwać. Umarlaki znajdowały się już przy pierwszym schodku. Kończył mi się czas. Biegiem ruszyłem w kierunku drugiego pokoju.
W środku znajdowało się łóżko, dwie szafki nocne, oraz wielka szafa na ubrania. Właśnie odkryłem sypialnie, w której prawdopodobnie czeka mnie koniec. Nie było drogi ucieczki. Zmieniłem magazynek w pistolecie na nowy, oraz zamknąłem drzwi, w których znajdował się klucz. Przekręciłem go dwukrotnie, usiadłem na łóżku i wycelowałem w stronę wejścia. Wiedziałem, że umrę ale nie chciałem odchodzić bez walki. Wciąż pamiętam, że w mojej kieszeni tkwi nabój, przeznaczony dla mnie. W najgorszym razie, będę musiał go użyć.
Odgłos kroków na korytarzu był coraz głośniejszy. Z trudem udało mi się przełknąć ślinę. Ręce mi drżały, a krew uderzała do głowy. Znowu chciało mi się wymiotować, lecz już nie miałem czym. Palec na spuście zaciskał się mimowolnie. Nie mogłem tego opanować. Z oczu popłynęła mi łza na myśl, że zawiodłem Sylwie. Cały czas byłem pogrążony w możliwościach, w których teraz umrę, kiedy poczułem potworny wybuch w okolicach domu. Coś jakby granat czy nawet pocisk czołgu. Był tak wyraźny, że cały dom aż się zatrząsnął.
Najwidoczniej wypędziło to wszystkie trupy, znajdujące się wewnątrz budynku. Słyszałem jak odgłosy zmarłych oddalają się od pomieszczenia, w którym się znajdowałem. Były wyraźnie czułe na zmiany w otaczającym ich świecie. Każdy, nawet najcichszy dźwięk, zwabiał ich w jedno miejsce.
Kolejny raz udało mi się przeżyć za sprawą towarzyszącemu mi szczęściu.
Mimo iż Angie wraz z dziećmi zostawili mnie na pastwę tych stworzeń, miałem nadzieje, że im też nic nie jest.
Odczekałem parę minut, aż za drzwiami zapanowała kompletna cisza. Z okna znajdującego się w sypialni, nie dostrzegłem przyczyny hałasu. Musiałem to sprawdzić. W tych czasach nie można było być obojętnym. Może to są żołnierze, którzy nas… mnie uratują. Równie dobrze mogą to być bandyci, którym udało się zdobyć silne ładunki wybuchowe.
Nie tracąc czujności, wyjrzałem przez drzwi. Pusto. Ani jednej żywej – a raczej nieżywej – duszy. Znowu byłem na szczycie schodów. Z tutejszego okna również nic nie było widać. Kto nieświadomie mnie uratował? Zszedłem na dół. Poza czterema ciałami na podłodze, nie było nikogo innego.
Kierowałem się w stronę okna. Może tutaj uda mi się coś dostrzec. Nawet nie zdążyłem do niego podejść, gdy z wcześniej odkrytych drzwi wybiegła Kasia. Była przerażona i zalana łzami. Zobaczywszy mnie, od razu podbiegła. Chwytając mnie za rękę, ciągnęła mnie w stronę pomieszczenia, z którego właśnie wyszła.
– Angie ma kłopoty, musisz jej pomóc!
Myślałem, że najgorsze za mną. Jak widać, po raz kolejny się myliłem.