7. Cenny Czas
Obrazy i dźwięki zaczynały przybierać zrozumiałą formę. Kolory przestały szybować w przestrzeni, a słowa nabierały sensu. Powoli odzyskiwałem przytomność. W jednej chwili, świat stał się całością. Gdy udało mi się w pełni otworzyć oczy, ujrzałem nad sobą dwie zmartwione twarze.
– Nic ci nie jest?
Dopiero gdy lekko się podniosłem, poczułem jak bardzo boli mnie głowa. Pulsujący ból był coraz bardziej drażliwy. Jedynym plusem był fakt, że nie paliło mnie już ramię.
– Moja głowa… co się stało?
Na twarzy Angie pojawił się uśmiech. W jednej chwili wszystkie negatywne emocje uszły z niej, niczym stare powietrze z dmuchanego materaca.
– Nic poważnego, straciłeś przytomność – oschle odezwał się Krzysiek.
– Napędziłeś nam strachu. Dobrze, że wróciłeś do nas – pełna radości Angie, zignorowała komentarz brata.
Spojrzałem na zegarek lecz obraz cały czas nie był wyraźny.
– Długo tak leżałem?
– Jakieś 15 min. Na pewno nic ci nie jest? strasznie pobladłeś.
– Wszystko dobrze, potrzebuje chwili.
W tym momencie uderzyła mnie jedna bardzo ważna myśl. Jeżeli nie zacznę działać, stan w którym jestem, będzie z godziny na godzinę coraz gorszy. Nie mogę sobie pozwolić na odpoczynek, nie chcę by Krzysiek i Angie dowiedzieli się o mojej infekcji. Nie wiedziałem jak postąpią w takiej sytuacji, więc wolałem nie ryzykować mówiąc im o tym.
Nie zważając na wszystko, postanowiłem wstać. Nie był to najlepszy pomysł, ponieważ od razu zakręciło mi się w głowie. Na szczęście z pomocą Krzyśka, nie doszło do ponownego upadku.
– Zwolnij trochę. Napij się wody i poczekaj, aż twój stan wróci do normy. Wtedy możesz odgrywać bohatera.
Wiedziałem, że Krzysiek ma rację, aczkolwiek nie miałem na to czasu. Musiałem coś wymyślić, by przekonać ich do podróży do miasta. Tylko tam mogłem znaleźć lekarstwo, a czas nie działał na moją korzyść. Samotna podróż w moim stanie, nie była zbyt bezpieczna. W każdej chwili mogłem stracić przytomność, a wtedy nadzieja wygasłaby całkowicie. Na wszelki wypadek schowałem jedną kulę do kieszeni, gdyby skończył mi się czas i nie było by innego wyjścia. To był mój plan B. Ważniejszy był jednak teraz plan A – zwrócenie sobie człowieczeństwa.
W końcu wzrok wrócił do normy, i mogłem sprawdzić godzinę na zegarku. Była 10:30. Dokładnie 4,5h temu, moja klepsydra życia zaczęła przesypywać piasek w stronę śmierci. Nie mogłem dłużej zwlekać.
– Słuchajcie. Wiem, że to niebezpieczne ale muszę dostać się do miasta. Kiedy byłem w obozie doszły do mnie słuchy, że w Warszawie jest bezpieczna strefa. Wielu ludziom udało się tam dostać i przetrwać do dnia dzisiejszego. Mają zapas żywności, oraz obronę przed trupami na najwyższym poziomie. Wiem też, że jest tam moja siostra – Oliwia. Gdybyśmy tam dotarli, nasze problemy przestałyby istnieć, a ja spotkałbym moją siostrę.
Nienawidziłem się za kłamstwa, które od paru godzin stały się częścią mnie, ale w tej chwili nie było innego wyjścia. Tak na prawdę byłem jedynakiem, a jedyna rodzina jaką miałem, znajdowała się w Krakowie – jeżeli jeszcze żyli.
Oboje spojrzeli sobie w oczy. Wyglądało na to, jakby porozumiewali się bez słów. Czytałem kiedyś artykuł o bliźniakach, którzy potrafili odgadnąć swoje myśli. Wystarczyło tylko by jeden z braci uważnie przyglądał się drugiemu, a za chwilę mówił dokładnie to, o czym myślał drugi z braci. Czyżby wychodziło na to, że Angie i Krzysiek są bliźniakami? Gdyby tak się przyjrzeć, widać było podobieństwo na twarzy, podobny chód i wiele innych cech, ale w tym świecie to nie miało już znaczenia. Minęła chwila, kiedy w końcu skierowali wzrok na mnie.
– Możesz na nas liczyć – w końcu głos Krzyśka zabrzmiał, jakby było w nim odrobinę szczęścia.
– Jak to mówią : czym więcej, tym weselej.
Udało się. Tymi słowami płomień nadziei zaczął być większy i silniejszy. Może w końcu los się do mnie uśmiechnął i na prawdę przeżyje do jutra?