7. Cztery Koła
Każde spojrzenie bijące od nadciągających trupów, sprawiało, że nie mogłem się skupić. Ich pustka przenikała mnie, niczym strzał z pistoletu. Fascynowało mnie to, a jednocześnie przerażało. Widziałem coś, czego nikt inny nie widział. Poczułem z nimi pewną więź, której nie mogłem opisać. Byli coraz bliżej i bliżej, a strach całkowicie mnie opuścił. Byłem w innym świecie.
Musiała minąć spora chwila, nim dotarł do mnie wrzask Kasi. Czułem się jak świeżo wybudzony ze snu. Powróciły wszystkie myśl, a świat nabrał kształtów.
– Obudź się! Dawid, słyszysz mnie!?
Nie było czasu na odpowiedź. Wróg był coraz bliżej. Uniosłem nadal nieprzytomną Angie, zarzuciłem jej ramię na siebie i czym prędzej pognaliśmy w stronę schodów. Gdybym pozostał we wcześniejszym stanie odrobinę dłużej, już niemiałbym jak uciekać. Jakim cudem mogłem poczuć jakąkolwiek więź z tymi stworami? Teraz wydawało się to absurdalne, ale wtedy… wtedy to miało sens.
– Kiedy wrócimy po tatę?
Udawałem, że nie usłyszałem pytania. Jak mogłem jej wyjaśnić, że musiałem postąpić w ten sposób? Zapewne jest teraz na dole, wśród tej całej hordy.
– Jak będziemy na górze, wszystko ci wyjaśnię – tylko tyle udało mi się powiedzieć. Najwidoczniej to wystarczyło, ponieważ nie padło już ani jedno słowo z ust Kasi.
Będąc przed drzwiami, zorientowałem się, że przecież dowódca nie był tu sam. Do tej pory widziałem dwóch żołnierzy, ale nie oznaczało to, że nie może być ich więcej. Poczułem się między przysłowiowym młotem a kowadłem. Nieważne, którą drogę bym wybrał, w obu czekała mnie ciężka próba.
Odgłosy umarłych były coraz bliżej. Bardzo niwelowało to czas na podjęcie jakichkolwiek kroków. Po chwili wybrałem przekroczenie progu drzwi. Jeżeli i tak wybrałem śmierć, to przynajmniej od kul a nie pogryzień.
Wyjąłem broń i modliłem się, by przy drzwiach nie stał żaden strażnik. Uwieszona na mnie Angie, bardzo ograniczała moje ruchy. W razie strzelaniny, nie będę w stanie odskoczyć na bok i ukryć się za najbliższym meblem. Nie było czasu. Pchnąłem klamkę i od razu uderzyło we mnie intensywne światło od słońca. W zasięgu wzroku nie ujrzałem nikogo. Wyglądało na to, że jestem bezpieczny – chwilowo.
Nie tracąc czujności, wykonałem parę kroków przed siebie. Postanowiłem, że łatwiej mi będzie poruszać się bez Angie, więc położyłem ją na kanapie. Kiedy sprawdzę dom, będę w stanie określić dalszy plan działania. Mając obie ręce wolne, ujrzałem przed domem wojskowy pojazd terenowy, który widzieliśmy parę godzin temu w okolicy. Jako iż cały czas walczyłem z czasem, a najszybsza droga do miasta wiedzie drogą S8, do głowy wpadł mi pomysł. Musiałem tylko wymyślić jak zdobyć auto.
Moje przemyślenia przerwały męskie głosy, dochodzące z piętra. Wyglądało na to, że nie byliśmy tu sami. Z tego co udało mi się usłyszeć, w domu było dwóch żołnierzy.
– Jak w końcu uporamy się z tym gównem, wrócę do obozu i porządnie się upije.
– Ja to chyba skoczę do burdelu. Widziałeś nową dostawę? Ta ruda jest niczego sobie.
Kroki dobiegały ze schodów. Byli blisko, ale nie na tyle bym nie mógł się schować. Stanąłem przy ścianie z naładowanym pistoletem. Nie chciałem zużywać amunicji, ale jeżeli byłoby to konieczne, to nie miałem innego wyboru.
– Ciekawe co dostaniemy za wykonanie tej gównianej roboty. Jeżeli znowu jakieś konserwy, to przysięgam, że wywalę to i… kurwa, kto to jest?
Faktycznie było ich dwóch. Byli tak zajęci rozmową, że nie zauważyli mnie, stojącego przy ścianie. To był ich błąd. Nie zdążyli zareagować przed tym, jak otrzymali ogłuszający cios w tył głowy. Nie chciałem ich zabijać, bo wierzyłem, że są to dobrzy ludzie.
Przeszukałem ich ciała i znalazłem to czego szukałem. Kluczyki do samochodu w kieszeni jednego z nich. Plan układał się wprost idealnie, ale zapomniałem o jednym szczególe. Mianowicie o małej dziewczynce, której uśmierciłem ojca. Rozejrzałem się za nią. Stała dokładnie przy mnie. Nie zauważyłem nawet, że schowała się wraz ze mną. Już miała zadać pytanie, lecz uprzedziłem ją, odzywając się pierwszy.
– Posłuchaj mnie, twój tata jest na dole w pokoju, z którego udało mi się uciec. O mały włos, a umarłbym z jego ręki. Musiałem coś zrobić, bym jednak mógł żyć dalej. Bardzo mi przykro, ale jemu nie udało się uciec – mówiąc to było mi przykro, nie z powodu dowódcy, ale z powodu lekarstwa, które miał przy sobie. Muszę teraz znaleźć go w innym miejscu. Na całe szczęście wiedziałem gdzie szukać.
– Czyli on…
– Obawiam się, że tak.
Po raz kolejny w oczach dziewczynki, zaczęły błyszczeć łzy. Wiem, że nie zrozumie tego, jak bardzo jej ojciec był zły, ale obiecałem sobie, że nie będę już kłamał. Za dużo osób przez to umarło. Cały ten moment przerwało potworne walenie w drzwi, z których niedawno wybiegliśmy. Przecież przez cały czas, te zombiaki szły w naszym kierunku. To była kwestia czasu, by dotarły do nas.
Stare wejście do laboratorium, nie stanowiła trwałej barykady, na nadciągający tłum. Musieliśmy uciekać.
– Słyszysz to? – ruchem ręki wskazałem miejsce, z którego dobiegał hałas – za chwilę pojawią się tu dziesiątki tych stworów. Jedynym wyjściem z tej sytuacji, jest samochód stający przed domem. Poszukamy bardziej bezpiecznego miejsca. Chodź ze mną.
– Zabiłeś mojego tatę! Nienawidzę cię!
W tym momencie Kasia odwróciła się i uciekła w stronę schodów.
– Nie biegnij tam! Stój!
Prawdopodobnie odgłos nadciągającego zagrożenia, częściowo zagłuszył mój krzyk. Chciałem pobiec za nią i ją uratować, lecz drzwi nie wytrzymały i do salonu wtargnęły zombie. Pierwsze z nich upadły na podłogę. Reszta nie zważając na to, parła do przodu. Jako pierwszy cel, obrały dwóch nieprzytomnych mężczyzn, kolejnym byliśmy my.
Szybko podbiegłem do kanapy, na której spoczywała Angie i biorąc ją na ręce, pobiegłem w stronę wyjścia. Żaden ze stworów na szczęście nie zdołał nas złapać, ale było naprawdę blisko. Cudem wydostałem się z budynku. Nie było jednak czasu na odpoczynek. Potwornie zmęczony udałem się w kierunku samochodu.
Drzwi od strony pasażera były otwarte. Postanowiłem właśnie tam usadzić Angie. Nie myśląc nad tym, czy ktoś będzie w środku, skierowałem się w tą stronę. Chwała bogu samochód był pusty. Posadziłem Angie na fotelu i od razu do mojej głowy dotarła pewna myśl. Przecież wtedy z samochodu wysiadło czterech żołnierzy. Jednym z nich był dowódca, dwóch kolejnych zostało przekąską dla umarłych, a co z ostatnim? Kierując się na miejsce kierowcy, w oddali ujrzałem ostatniego członka ekipy. Prawdopodobnie był na stronie, ponieważ właśnie zapinał pasek u spodni. Gdy mnie zobaczył, nie zadając pytań, wyciągnął pistolet i zaczął mierzyć w moją stronę. Pierwsza kula trafiła jakieś parę centymetrów od mojej głowy. Nie czekałem na to, aż wypali drugi nabój i szybko pognałem do samochodu. Druga i trzecia kula świsnęły obok mnie, ale żadna mnie nie dosięgła. Byłem już na swoim miejscu, włożyłem kluczyki do stacyjki i wcisnąłem gaz do dechy.
W lusterku widziałem, jak żołnierz biegnie za wozem, ale nie był w stanie mnie dogonić. Wystrzelił jeszcze dwa naboje ale bez efektów. Gruba blacha pojazdu była przygotowana na takie warunki.
Kiedy myślałem, że słyszałem już wiele strasznych rzeczy w obecnym życiu, to co usłyszałem teraz, było o wiele gorsze. Do moich uszu dobiegł krzyk małej dziewczynki.