Reanimator (1985)
Kiedy genialny student medycyny, mający bzika na punkcie życia i śmierci, wynajduje miksturę przywracającą zmarłych do życia, nie może się to dobrze skończyć. Początkowo testuje ją jedynie na zwierzętach, osiągających tym samym pozytywny skutek – martwe zwierzaki powracają do życia. Niestety nie są już tymi samymi pupilkami co wcześniej. Zamieniają się w bezmyślne stworzenia. Herbert West nie chce jednak na tym poprzestać. Jego życiowym marzeniem jest zwrócenie życia tym, którzy je utracili, a kolejnym krokiem, będzie przetestowanie mikstury na ludzkich zwłokach. Chcąc dokonać przełomowego odkrycia, prosi o pomoc Daniela Caina, który jest lekarzem w pobliskim szpitalu i ma dostęp do tamtejszej kostnicy.
Film w reżyserii Stuarta Gordona, to horror, który ma w sobie sporo dziwnego i pokręconego poczucia humoru. Nieustępliwy Herbert za wszelką cenę chcę osiągnąć swoje marzenie i nie powstrzyma go nic, nawet potrzeba zabicia innej osoby. Czy stworzenie filmu o szalonym naukowcu-studencie było dobrym pomysłem? Jasne!
Cała historia skupia się na Herbercie West’cie, który ma zbyt wielkie poczucie swojego geniuszu. Każdy, kto nie zgadza się z jego teorią, lub ma inną, jest dla niego nic nie wart. Ciężko jednak dokonać przełomu działając w pojedynkę. W odpowiednim momencie spotyka na swojej drodze Daniela, który chce mu pomóc. Razem testują preparat na ciałach poległych już ludzi, wywołując niemałe zamieszanie w ich życiu, oraz życiu wszystkich dokoła.
Choć wydawałoby się, że film o powstających z martwych ludziach, definitywnie jest o zombie, tak tutaj żywe trupy różnią się od stereotypu. Fakt, są głupie i nikt nie jest w stanie ich okiełznać, ale ożywieńcy nie pożerają innych ludzi, są dość silni i często potrafią się porozumieć. Wszystko zależy od tego, jak długo osobnik był w stanie śmierci. Czym krócej, tym po zmartwychwstaniu jest bardziej bystry i pamięta wiele ze swojego życia.
Bardzo podobał mi się klimat filmu. Wszystko było dość irracjonalne z częstymi wstawkami gore i czarnego humoru. Na dodatek wiecznie pojawiająca się ultra zielona, święcąca substancja w strzykawce, którą Herbert miał cały czas przy sobie. To zdecydowanie najbardziej charakterystyczny element filmu. Dobra charakteryzacja trupów na myśl przywodziła nieco Martwicę Mózgu i tamtejsze zombie, a scenografia była brudna, zakrwawiona i zdecydowanie budowała nastrój. Wszystko to uzupełniała przyjemna dla ucha i zdecydowanie pasująca tu muzyka. Dodatkowo niezwykle urzekła mnie gra aktorska Jeffrey’a Combsa, który wcielił się w Herberta Westa. Bezbłędnie odegrał on swoją postać, dając jej masę uroku.
W kwestii minusów, coś na pewno się znajdzie. Przede wszystkim zombie. Szkoda, że zostały potraktowane w tak… mało zombiastycznym stylu. Z drugiej strony, gdyby pozostały potraktowane jak choćby te z filmów Romero, film mógłby stracić nieco komediowy aspekt, a ten jest dośc mocno zauważalny. Czasem też czuć było zbyt duży brak logiki, zwłaszcza ze strony Daniela, ale to już oceńcie sami podczas seansu 😉
Podsumowując. Podczas seansu warto zaopatrzyć się w piwko, popcorn i cieszyć się absurdalnością filmu, który na pewno nie będzie zmarnowanym czasem 😉