6. Tylne Wyjście
Serce waliło jak szalone. Kto mógł być po drugiej stronie? Może wrócili się, by jednak skończyć nasze męki? To wydawało się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
Czas zwolnił. Drzwi otwierały się w nieskończoność. Ich zgrzyt przelatywał z jednej części głowy do drugiej. To nie miało końca.
Osoba stojąca po drugiej stronie, sprawiła mi wielką radość. W końcu los się do mnie uśmiechnął, a raczej zrobiła to twarz młodej dziewczyny, z którą nie tak dawno się widziałem.
– Gośka!? Co ty tu robisz!? – ekscytacja w moim głosie, niosła się po cały pokoju.
– Bądź ciszej – jej głos był ledwo słyszalny nawet dla mnie, a przecież stałem obok – nie wiem czy już wyszli.
– Co ty tu robisz? – opanowałem radość i zniżyłem częstotliwość głosu do minimum.
– To nie ma teraz znaczenia. Chodźmy zanim… – zamilkła, kiedy jej oczom ukazała się Angie – to pewnie ta twoja przyjaciółka? Wygląda na to, że jest dużo lepiej.
– A ty to…? – Wycierając resztki wymiocin, podeszła do nas.
– To jest Małgośka, dzięki niej zdobyłem magiczne jabłko, które wybudziło cię ze snu, królewno.
– Miło mi cię poznać – Małgośka jako pierwsza wyciągnęła dłoń.
– Przed chwilą wymiotowałam, chyba obejdzie się bez tego.
Po tych słowach Gośka automatycznie schowała wyciągniętą wcześniej rękę.
– Może i masz rację – prawdopodobnie była nieco zniesmaczona, ale nie było po niej tego widać.
Nastała niezręczna cisza, ktoś musiał ją przerwać i wychodziło na to, że tym kimś musiałem być ja.
– Pogadamy i lepiej się poznamy, jak stąd uciekniemy. Jak tutaj weszłaś?
– Chodźcie za mną.
Czułem, że mogę jej zaufać, dlatego od razu ruszyłem. Angie zajęło to dwie sekundy dłużej.
Kiedy ostrożnie wychodziliśmy z kuchni, okazało się, że Gośka weszła tu zupełnie inną drogą. Zamiast iść w prawo, poszliśmy w lewo. Odchyliliśmy drzwiczki prowadzące na salę, i spokojnym krokiem, weszliśmy do niej. Schody, które były tuż przy wejściu, wyjaśniały jak nasi prześladowcy znaleźli się na dolnym piętrze.
– Pochylcie się i miejcie oczy szeroko otwarte.
Tak też zrobiliśmy. Szliśmy mijając kolejne stoliki, które pokryte były różnego rodzaju zadrapaniami, oraz sporą ilością wyschniętej krwi. Będąc w obozie nie myślałem, że kiedykolwiek powrócę do miasta. Starałem się omijać takie miejsca szerokim łukiem. Przeznaczenie chciało jednak inaczej. Zostałem wystawiony na próbę, w której nagrodą jest moje życie – te bez wirusa.
Będąc w tym pomieszczeniu, nie przeraża mnie fakt, że w każdej chwili mogą nas złapać i z powrotem zamknąć w tej dziupli. Nie rusza mnie nawet to, że cały czas krążą żywe trupy, chcące pożreć nas wszystkich. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ludzkość nigdy nie będzie taka sama.
– Dobra, to tam – palec Gośki wskazał jedną z ławek.
– O czym ty mówisz?
– Zobaczysz, a teraz szybko…
Nim dokończyła zdanie, hałas z góry dotarł do naszych uszu.
– Kurwa, są tutaj…
Nie zastanawiając się dłużej, wszyscy schowaliśmy się za najbliższym stolikiem. Lekko wychyliłem głowę, by móc wszystko zobaczyć.
Tym razem zamiast pięciu facetów, było ich tylko trzech. Zapewne profilaktycznie poszli sprawdzić co z nami. Zdziwią się, że nas tam niema, tylko w tym czasie musimy stąd wiać. Kiedy minęli próg, mieliśmy jakieś dziesięć sekund na działanie.
– Szybko! – Ponagliła Gośka, cały czas nie podnosząc głosu.
Ruszyliśmy w kierunku, wcześniej wskazanego przez nią. Wychodziło na to, że nasze wyjście, jest za tym fotelem.
– Coraz mniej czasu, Dawid daj mi swój pistolet, zatrzymam ich.
Nie wahając się nawet przez sekundę, wyjąłem glocka i rzuciłem go do Angie. Zadaniem moim i Gośki, było stworzenie drogi ucieczki.
– Kurwa! Gdzie oni są?! – to był wyraźny znak, że skończył nam się czas. A dopiero zaczęliśmy odsuwać wszystko to, co stanowiła przeszkodę dla naszego wyjścia. Miałem nadzieję, że Angie da radę ich unieszkodliwić na dłużej.
– Szybciej, zaraz tu będą – Pierwszy strzał padł z naszej strony, znaczyć to mogło tyle, że mieliśmy przewagę poprzez zaskoczenie. Nie wiem jak długo to się utrzyma i tym bardziej nie wiem ile naboi zostało w moim magazynku.
– Są tutaj!
Dziura stawała się coraz bardziej wyraźna. Jak na razie przecisnąć się mogło przez nią tylko dziecko, więc pchaliśmy dalej. Czułem ja krew odpływa mi z mięśni. Stawałem się coraz słabszy, ale nie poddawałem się tak łatwo. Myśl o tym, co mogli nam zrobić po złapaniu, była wystarczająco motywująca. Nawet nie chodziło tutaj o mnie, ale Angie… a teraz i Gośka… nie mogłem ich zawieść… musiałem…
– Jest! Angie szybko!
Jednym zwinnym ruchem, Angie odwróciła się, jednocześnie unikając nadlatujących pocisków. Wiele z nich było blisko, ale żaden nie trafił. Robiąc wślizg rodem z kina akcji z normalnego świata, Angie już byłą na zewnątrz. Następna poszła Gośka, a na końcu ja. Strzały nie ustawały, tylko widzieliśmy dziury po wystrzelonych nabojach za nami.
– Uciekamy!
Tak o to po raz kolejny uciekliśmy od zagrożenia… i to nie ze strony zombie, a ze strony ludzi. Ta myśl coraz bardziej mnie dołowała.