Wataha (2011)
Oddział specjalny, mający za zadanie powstrzymanie rozprzestrzeniającej się choroby zamieniającej ludzi w bestie, zawiódł. Po kilkumiesięcznej tułaczce po Polsce, grupa pod dowództwem Pułkownika odnalazła ocalałych w małym domku gdzieś na totalnym pustkowiu. Chcąc przetrwać zbliżającą się noc, wszyscy barykadują się w mającym zapewnić bezpieczeństwo budynku. Pomimo gościnności Henryka i jego córek, żołnierze mają nieco inne plany wobec mieszkańców domostwa i wcale nie skupiają się na niesieniu pomocy cywilom.
Krótkometrażowa produkcja w reżyserii Wiktora Kiełczykowskiego to dość niskobudżetowa produkcja skupiająca się na historii grupki ludzi, żyjących w zniszczonym przez wirusa świecie. Jest akcja, jest intryga no i przede wszystkim ukazanie prawdziwego oblicza człowieka. Czy stworzenie takiej wizji w polskich realiach było dobrym pomysłem? Raczej tak.
Cała historia nie należy do zbyt skomplikowanych. Na początku poznajemy Pułkownika i jego oddział, który przez awarię samochodu musi podjąć pieszą wędrówkę. Zaatakowani przez zbliżającą się hordę zombie, zmuszeni zostają do wtargnięcia na cudzą posiadłość, która jak się okazuje, nie jest niezamieszkana. Oczywiście później wychodzą pewne brudy oddziału, jest trochę starć z żywymi trupami i innymi ludźmi, co w efekcie daje całkiem ciekawe 35 minut seansu, bo właśnie tyle trwa produkcja.
Na pierwszy rzut oka widać, że jakościowo film nieco odstaje od zagranicznych produkcji, tak samo efekty wystrzałów czy ran, jak i charakteryzacja trupów pozostawiają wiele do życzenia, no ale czy to wystarczający powód by całkowicie skreślić tytuł? Dla mnie nie. Sama fabuła jest ciekawa i dobrze zrealizowana, gra kamery nie irytuje, a postacie mają swoje gorsze i lepsze momenty. Nawet dźwięk jest na przyzwoitym poziomie, a jak wiemy polskie produkcję często charakteryzują się dość niezrozumiałymi dialogami bohaterów. Tutaj ten aspekt prezentował się nieźle, choć czasami trzeba było dobrze wytężyć słuch.
Sprawdzając opinie widzów, spotkałem się z dość mocną i nie do końca zrozumiałą przeze mnie krytyką. Nawet ocena na filmwebie wynosi 3,7, co jak dla mnie nie jest do końca sprawiedliwe. Jest to film, który jak przypuszczam miał budżet porównywalny do mojego kieszonkowego za dzieciaka, więc nie oczekujmy hollywoodzkich wybuchów, efektów czy charakteryzacji. Przymykając oko na dość proste rozwiązania powyższych rzeczy, film ogląda się na prawdę dobrze. Fajny pomysł, fajne wykonanie no i brak często spotykanej tandety. Fakt, niektóre teksty mogłyby zostać wykreślone, a dialogi czasem były nieco czerstwe, ale to były tylko momenty.
Fakt faktem, miałem większy dystans do tej produkcji, niż do wysokobudżetowych filmów o zombie, są jednak trochę rzeczy które mnie drażniło, ale tak naprawdę tylko jednak, która była mocno odczuwalna, a mianowicie postać Pułkownika. Dla mnie była absolutnie bez wyrazu, a Jacek Dewódźki nie do końca sobie z nią poradził. Dowodzący oddziałem człowiek powinien mieć „jaja” a tutaj ich zabrakło. Wielka szkoda, bo reszta bohaterów nie raziła tak bardzo.
Podsumowując, osoby oczekujące jedynie ładnego obrazka raczej nie będą zachwycone. Tym, którzy potrafią przymknąć oko na niedociągnięcia wynikające z niezbyt wysokiego budżetu, osobiście polecam.