White Zombie (1932)
Po namowie Charlesa Beaumonta, Madeleine wraz z narzeczonym Neilem, przyjeżdżają na wyspę Haiti, żeby się pobrać. Choć wydaje się, że Beaumont ma dobre intencje, to za wszelką cenę chce on jednak zdobyć serce Madeleine. Pomimo wielu prób, nie udaje mu przekonać do siebie dziewczyny. Będąc zdesperowanym, udaje się on do jedynego człowieka, który jest w stanie mu pomóc. Otrzymuje od niego dziwny proszek, który jak obiecuje, rozwiąże jego problem z nieodwzajemnionym uczuciem Madeleine. Znając skutki działania prezentu jaki otrzymał, Beaumont podejmuje próby zastosowania go na dziewczynie. Niedługi czas później Madeleine umiera. Zrozpaczeni żałobnicy, w tym niedoszły mąż, bardzo przeżywają stratę, jednak jak się okazuje, kobieta nie umarła, a powrót do życia jej martwego ciała, nie był pierwszym takim przypadkiem na wyspie.
Film w reżyserii Victora Halperina, z roku 1932, to pierwszy w historii film o zombie. Choć pojęcie, w tamtych latach było zupełnie inne niż dzisiaj, to właśnie tak prezentowały się wyobrażenia zombie, zaczerpnięte z wierzeń voodoo z wyspy Haiti. Czy film dobrze prezentuje się na przestrzeni tylu lat? Oczywiście!
Wielu z was pewnie nie wie, ale to “White Zombie” był pierwszym filmem o zombie jaki powstał. Choć to Goerge A. Romero uważa się za “Ojca Zombie”, to właśnie Halperin po raz pierwszy zaprezentował ich w filmie. Czarno-biały horror, z mnóstwem klimatu i zupełnie innym wyobrażeniem zombie, niż Romero zaprezentował w 1968 roku, po upłynięciu tylu lat, wciąż budzi grozę!
Fabuła filmu opiera się mocno na wątku miłosnym dwójki bohaterów i upadku trzeciego, który pod wpływem emocji, posuwa się do przemiany swojej ukochanej w zombie, tylko po to, by móc z nią być. Brzmi dość tandetnie, ale nie zapominajmy, że od premiery filmu minęły 84 lata, a owczesna publika miała inne podejście i inne wymagania co do filmów, niż my dzisiaj.
Najbardziej w filmie ujęła mnie gra aktorska Bela Lugosiego, który odegrał swoją postać po mistrzowsku. To właśnie on stworzył całe uczucie niepokoju i grozy, jakie towarzyszyło mi podczas seansu. Inni aktorzy również nie byli źli, ale to właśnie Lugosi był najbardziej charakterystyczny na ekranie. Dodając do tego ładną scenerię i fajne ujęcia, można było zapomnieć o tym, że film był całkowicie pozbawiony efektów specjalnych, bez których dzisiejsze produkcje nie są w stanie powstać. Nawet brak charakteryzacji zombie nie był tak istotny, a nawet nie wiem, czy po charakteryzacji nie byłoby gorzej.
Jedynym czynnikiem, który jak dla mnie mógł zostać bardziej dopracowanym, była muzyka. Choć cała oprawa muzyczna była na prawdę na wysokim poziomie, to nie zawsze pasowała do danej sceny. W momencie, kiedy potrzeba było czegoś mrocznego i mocnego, w tle słyszeliśmy dość łagodne i delikatne dźwięki. Niestety zakończenie również nie należało do wybitnych, ale mimo wszystko nie pozostawiło niesmaku
Podsumowując. Film wart obejrzenia dla każdego fana zombie i dobrego, starego kina grozy. Może po seansie nie będziecie bać się wyjść z domu, ale na pewno pozostawi po sobie lepsze wrażenia, niż dzisiejsze “horrory”.
Moja Ocena: 7/10
Trailer: