5. Nagły Zwrot
Dalsza droga nie była ubarwiona niczym szczególnym. Co jakiś czas pojawiał się pojedynczy zombie, ale nie stanowiło to dla nas większego problemu. Jednak cały czas obawiałem się pewnej kwestii. Czym bardziej zbliżaliśmy się do miasta, tym więcej umarłych spotykaliśmy po drodze. Ryzyko było wielkie, ale nie miałem innej możliwości by przeżyć.
Na filmach ugryzienie zombie, często kończyło się wykrwawieniem ofiary i tym samym szybką śmiercią. Na całe szczęście, w realnym świecie, osoba pogryziona dość niegroźnie, miała szansę pożyć chociaż jedną dobę, zanim przemiana dobiegnie końca. W takiej oto sytuacji byłem ja. Ciężko było ukryć objawy infekcji. Miałem wrażenie, że Angie powoli domyśla się wszystkiego, lecz nie mogłem być pewny. Od czasu do czasu, przyłapywałem ją na dziwnym spoglądaniu w moją stronę. Bacznie obserwowała każdy mój krok.
W końcu na niebie pojawiły się chmury. Zakryły one bezlitosne promienie słońca. Od razu zrobiło się chłodniej, a lekki wiatr był przyjemny dla spoconego ciała.
– Już dalej nie mogę – stwierdził Michał po czym usiadł na ziemi – nogi mnie bolą.
– Oj nie bądź beksą – pierwszy komentarz padł z ust Kasi.
– Ja chcę do taty.
Po usłyszeniu tych słów, poczułem się winny. Miałem nadzieję, że w końcu uda mi się o tym zapomnieć. Okazało się, że to nie jest takie łatwe jak bym chciał.
– No już, wstawaj. Wezmę cię na barana, ale tylko przez chwilę – W słowach Krzyśka czuć było troskę o malca. Najwidoczniej miał wprawę w opiekowaniu się dziećmi.
– Ja też chcę na barana! – Kasia wręcz zażądała, by również nie musieć iść.
– Idź do wujka Dawida, on z wielką chęcią cię weźmie, prawda Dawid?
– Jasne, że tak – Odparłem spoglądając na Kasię.
Wzrok dziewczynki był negatywnie nastawiony na propozycję Krzyśka. Cały czas miała mi za złe, jak postąpiłem z jej Ojcem. Nie było w tym nic dziwnego, lecz skrycie miałem nadzieje, że w końcu jej i Michałowi to przejdzie. Przed dalszą podróżą, musiałem sprawdzić jedną rzecz.
– Zanim ruszymy dalej, muszę iść na stronę.
– Dobra, tylko w razie zagrożenia…
– Tak wiem, krzyczeć, ale o to się nie martw, gdy jakiś zombiak będzie próbował odgryźć mi ptaka, na pewno mnie usłyszycie.
Lekki chichot wydobył się z ust Angie. Jeszcze nie słyszałem jej śmiechu, aż do teraz.
– O jakiego ptaka chodziło?
Słowa Kasi, już do końca rozśmieszyły Angie, nawet Krzysiek wydobył z siebie cichy rechot.
– Nieważne Skarbie, wujek zaraz wróci.
Kiedy odszedłem kawałek od grupy, uśmiech całkowicie zniknął z mojej twarzy. Postanowiłem w końcu zobaczyć, jak wygląda rana po ugryzieniu. Zdjąłem koszulę i od razu wiedziałem, że wdało się zakażenie. Z rany wypływała dziwna czarna ciecz. Towarzyszył jej również nieprzyjemny zapach rozkładu. Pomimo, iż Sylwia była dość krótko przemieniona, w jej ustach było wystarczająco dużo bakterii, by powoli rozkładały moje ciało. Spodziewałem się takiego widoku, lecz i tak wywołał we mnie obrzydzenie. Zdecydowanie trzeba było założyć nowy opatrunek. Kiedy wyciągałem z plecaka nową gazę i bandaż, w pobliżu usłyszałem ruch. Trzask gałęzi był coraz bardziej wyraźny. Z powrotem nałożyłem na siebie koszulę, zapominając o opatrunku. Z krzaków przede mną, wyłonił się martwy mężczyzna. Był w zaawansowanym stadium rozkładu, lecz można było jeszcze stwierdzić płeć. Wyciągnąłem broń by skrócić jego męki. Zanim pociągnąłem za spust, zaraz za nim wyłowił się kolejny stwór, a za nim kolejny i jeszcze następny. Nim się zorientowałem, przede mną pojawiło się około dziesięciu trupów. Zbyt ryzykowane było podejmować walkę, więc postanowiłem się wycofać. Powoli stąpając do tyłu, poczułem jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Nie był to nikt z towarzyszy. Martwa blondynka, której brakowało dolnej szczęki i ucha, postanowiła bliżej się ze mną poznać. Nie była jednak sama. Za nią pojawił się dalszy rząd zombiaków. Wyglądało na to, że jestem w pułapce…
– Co on tak długo tam robi? – z niepokojem stwierdził Krzysiek – już dawno powinien wrócić, chyba pójdę go posz… – odgłos strzału przerwał wypowiedź Krzyśka – jasna cholera!
Nie zastanawiając się dłużej, pobiegł w stronę, z której dobiegł huk wystrzału. Angie wyciągnęła broń, lecz została z dziećmi, na wypadek, gdyby ktoś postanowił zrobić im niespodziankę.
Pierwszy trup padł na ziemię. Otoczyli mnie. Nie miałem jak uciec. Podniosłem, broń by wystrzelić kolejny nabój, lecz oni byli szybsi. Bez problemu powalił mnie na ziemię, próbując dostać się do mojej szyi. W szarpaninie udało mi się wystrzelić kolejny raz. Nie zdołałem jednak zlikwidować nadciągającego stwora. Kula trafiła go w kolano, dzięki czemu upadł i dalej poruszał się za pomocą rąk. Zguba zbliżała się coraz bardziej. Tym razem wiedziałem, że nie skończy się na lekkim ugryzieniu, lecz na całkowitym pożarciu.
Cały czas odpychałem ręką leżącego na mnie trupa, a drugą próbowałem powybijać kolejne, nadciągające ze wszystkich stron. Wiedziałem, że w magazynku miałem jeszcze cztery naboje. Ostatni postanowiłem przeznaczyć dla siebie. Udało mi się zlikwidować dwóch trzema strzałami, to już był koniec. Stwór spoczywający na mnie oraz pozostali, którzy coraz bliżej się do mnie zbliżali, skreślili moją szansę na odnalezienie lekarstwa.
Odwróciłem głowę i przystawiłem pistolet do skroni, kiedy zza horyzontu wyłonił się Krzysiek. Na jego twarzy widać było narastające przerażenie, lecz nie powstrzymało go to przed działaniem. Zdołał wybić połowę chodzących trupów, wymierzając każdemu strzał w głowę. Drugą musiał zlikwidować za pomocą noża. Kiedy pozbawiał “życia” ostatniego stwora, przeoczył tego, który z przestrzelonym kolanem, cały czas zbliżał się do niego. kiedy chwycił go za but i już niemal go ugryzł, wystrzał ostatniej kuli z magazynku, pozbawił pełzacza możliwości dalszego działania. Został już tylko jeden. Powoli brakowało mi sił, by walczyć z uwalonym na mnie trupem. Z uwięzi uratowało mnie dobrze wymierzone kopnięcie Krzyśka. Odrzuciło to umarlaka na jakiś metr. Jednak nie pozbawiło go to kolejnej próby ataku. Zanim cokolwiek zdążył zrobić, jego głowa eksplodowała pod siłą miażdżącego buta. Wnętrze czaszki zalało ziemię niedaleko mnie.
Oszołomiony całym zajściem, wstałem i się otrząsnąłem. Tak samo jak i ja, Krzysiek był w szoku. Kiedy z obu nas powoli schodziła adrenalina, skierował wzrok na moje ramię.
– Nic ci nie jest? Masz wyraźny ślad krwi na ramieniu.
Faktycznie w miejscu rany pojawiła się plama krwi.
– Jestem cały. Po prostu kiedy pierwszemu z nich odstrzeliłem łeb, nie zdążyłem się uchylić przed tym, co z niego wyciekło.
– Dla pewności lepiej podciągnij rękaw, zobaczymy, czy to coś poważnego.
Nie zdążyłem pomyśleć o wybrnięciu z tej sytuacji, obaj zobaczyliśmy biegnącą w naszym kierunku Angie. Na rękach miała Michała, a u boku biegła Kasia.
– Spierdalamy stąd! Są za nami!
Zapominając o wszystkim, zaczęliśmy biec za Angie. Tym razem wszyscy uszliśmy z życiem.