„Każde z opisanych przeze mnie zdarzeń mogło mieć miejsce w naszej rzeczywistości”. Wywiad z Anną Musiałowicz

Czy można odczuć słowiański klimat, a jednocześnie zachować współczesne czasy i ich problemy?

Na ten, oraz inne tematy udało mi się porozmawiać z Anną Musiałowicz, autorką książki Wyrzuciła Ją Rzeka. Efekty naszej rozmowy znajdziecie poniżej.

Wyrzuciła Ją Rzeka wywiad

WYWIAD Z ANNĄ MUSIAŁOWICZ, AUTORKĄ KSIĄŻKI WYRZUCIŁA JĄ RZEKA

Łukasz Rzadkowski: Twoja najnowsza książka „Wyrzuciła ją rzeka”, a także pozostałe w Twoim dorobku, poruszają tematykę słowiańską. Skąd pomysł na ten element w Twoich książkach?

Anna Musiałowicz: Chciałabym powiedzieć, że przypadek, ale przecież podobno takich nie ma. Kiedy raczkowałam jako pisarka, ta tematyka poniekąd była mi narzucana przez antologie, w jakich brałam udział. Jednak prawda jest taka, że lubię poznawać historię (zwłaszcza tę rodzimą), lubię baśnie, a w swoich tekstach daję temu wyraz.

Choć, odpowiadając na Twoje pytanie, wydaje mi się, że bardziej prawdziwe byłoby stwierdzenie, że nawiązuję do folkloru, a ten polski opiera się przecież nie tylko na słowiańskich wierzeniach, ale też bardzo korzysta z chrześcijaństwa. W „Wyrzuciła ją rzeka” łączę te motywy, jak zdarzało mi się to robić w poprzednich tekstach. Chcę natomiast, by czytelnicy, sięgając po tę powieść, byli świadomi, że nie przeniosę ich w czasy pierwszych Piastów czy jeszcze wcześniejsze.

O ile pragnę zachęcić do poznawania dziejów naszych przodków, a także legend czy mitologii słowiańskiej, sama nie czuję się znawczynią historii w takim stopniu, bym mogła stawiać się w pozycji krzewicielki wiedzy o Słowianach. Jednak uważam, że każdy z nas powinien mieć jakieś podstawy i być świadomym swoich korzeni, a zwłaszcza tego, jak i dlaczego pochodzenie nas ukształtowało. W całkiem współczesną fabułę wprowadzam elementy dawnych wierzeń czy zabobonów, starając się choć trochę ukazać, że może i imiona bogów się zmieniają, ale ludzkie zachowania niekoniecznie.

ŁRz: Jedna z bohaterek Twojej książki – Grzelakowa to żyjąca z dala od ludzi starsza kobieta, która wierzy w słowiańskie obrządki i przesądy. Czy myślisz, że są gdzieś osoby, które, jak Grzelakowa, ukrywają się przed światem i żyją zgodnie z własnymi obyczajami? A może miałaś okazję poznać taką osobę?

AM: Oczywiście, że istnieją, ale – bądźmy szczerzy – zwykle uważani są za osobniki patologiczne, a przynajmniej nieprzystosowane do życia w społeczeństwie. Tak już mamy, że boimy się inności i choć dziś popularne są hasła dotyczące tego, że powinniśmy mieć odwagę być sobą, nie zważając na osąd innych, a indywidualizm jest w cenie, to i tak ta „wolność wyrażania siebie” jest ograniczona tym, co w danym momencie uważane jest albo za normę (ekscentryczność nadal mieści się w normie), albo za modne.

I z jednej strony od razu nasuwają się tu skojarzenia z szeptuchami czy innego rodzaju widzącymi, o których od kilku lat mówi się coraz więcej i częściej, a z drugiej trzeba pamiętać, że ci, którzy ukrywają się przed światem, nie dopuszczą do tego, by o nich mówiono, by nawet ich dostrzeżono. I tu niekoniecznie mowa o unikających wymiaru sprawiedliwości ;). Istnieją przecież również osoby, które na co dzień funkcjonują na pozór jako niewyróżniający się z tłumu, szarzy obywatele i obywatelki, a wyraz swoim upodobaniom (również tym dotyczącym wiary) dają – na przykład dzięki osobliwym rytuałom – w momencie, kiedy pozostają poza zasięgiem ludzkich oczu.

Czy miałam okazję kogoś takiego spotkać? Miałam.

Człowiek to naprawdę interesujące stworzenie. Czasem strach pomyśleć, co w nim tkwi.

ŁRz: Główną bohaterkę swojej książki „Wyrzuciła ją rzeka” potraktowałaś dość okrutnie: w jednym momencie przytrafia jej się bardzo wiele zła, z którym musi się zmierzyć. Dzisiejsze czasy pokazują, że dużo osób zmaga się z problemami pokroju tych, którym musiała stawić czoło Agnieszka. Czy też dostrzegasz podobny problem i masz pomysł co można byłoby zrobić, by mu zaradzić?

AM: Przyznam szczerze, że nie do końca rozumiem to pytanie. Faktycznie nie okazałam Agnieszce litości, stawiając ją w obliczu problemów, właściwie odkąd była dzieckiem, odbierając, to, co kochała, nie oszczędzałam jej trudnych sytuacji. W momencie, kiedy toczy się fabuła „Wyrzuciła ją rzeka”, wystawiłam wszystkie działa. Każde z opisanych przeze mnie zdarzeń (pomijając uczestnictwo nadprzyrodzonych istot) mogło mieć miejsce w naszej rzeczywistości – wszak zawsze powtarzam, że piszę o życiu, dodając tylko do fabuły szczyptę niesamowitości. Niektórzy nazywają ją magią. I przyznam Ci się, że Agnieszka bardzo mnie wkurzała swoim zachowaniem. Tak naprawdę wiele z tego, co ją spotkało, było oczywiście konsekwencją splotu niekorzystnych okoliczności, ale też jej sposobu reagowania na to, co się dzieje. Zazwyczaj szukamy wrogów w otoczeniu, a nie dostrzegamy, że sami dla siebie jesteśmy tym największym.

Jak temu zaradzić? Czasem trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Albo otworzyć własne. Myślę, że jeśli uświadomimy sobie, że w życiu kierujemy się wyuczonymi schematami, a potem zaczniemy analizować, dlaczego reagujemy w taki a nie inny sposób, dlaczego ignorujemy czerwone flagi, a jesteśmy przewrażliwieni na punkcie obiektywnie neutralnych kwestii, skąd biorą się nasze lęki, dlaczego ciągnie nas do jakichś sytuacji, przynajmniej części problemów możemy zapobiec.

Naturalnie, ważne jest wsparcie innych osób. Kiedy masz przy sobie kogoś, kto jest w stanie przejść z tobą przez ogień, jest łatwiej. Ale zawsze przychodzi moment, kiedy zostajesz sam. I nawet jeśli nie masz wpływu na to, co cię spotyka, nadal możesz decydować. To, co masz w sobie – co wypracowałeś sam, co wziąłeś od innych – pozwoli podejmować najlepsze decyzje, przynajmniej w danym momencie.

A jeśli widzisz osobę w kryzysie, reaguj. Bo, jak wcześniej wspomniałam, razem łatwiej. Człowiek jest zwierzęciem stadnym i tam, gdzie jest ktoś, kto go podniesie, gdy upadnie, nie dorwą go dzikie bestie. Albo jego własne demony.

ŁRz: W swoich książkach często wykorzystujesz elementy grozy. Nie jest to, co prawda, rasowy horror, po którym czytelnicy mieliby problem z zaśnięciem, ale czuć jego wpływ. Myślałaś może o tym, by kiedyś stworzyć historię opierającą się głównie na elementach horroru?

AM: Kiedy zaczynam pisać powieść, nie zakładam, że ma być pisana w danej konwencji. Opowiadam historię, nie zważając na to, czy trafi do fanów grozy, obyczaju czy literatury pięknej. To dla mnie rzecz drugorzędna. Opowieść ma po prostu zainteresować czytelnika, a nie sztywno trzymać się ram gatunkowych. Ma – nawet jeśli wprowadzam elementy fantastyki – być autentyczna.

Skłamałabym, twierdząc, że nigdy nie myślałam o tym, żeby stworzyć coś trzymającego się stricte horroru, ale zastanawiam się: po co? Jeżeli opowieść ma wybrzmieć w odpowiedni sposób, ograniczanie się do danej konwencji tylko by jej zaszkodziło. Lubię ten mój eklektyzm i cieszę się, że istnieją tacy, do których takie pomieszanie stylów też trafia.

ŁRz: „Wyrzuciła ją rzeka” to powieść, która została wydana zgodnie z panującymi ostatnio trendami na barwione brzegi. Nie ukrywam, że robi to duże wrażenie. Co uważasz o tym zjawisku i czy myślisz, że to jedyny trend, który dotknął książki w formie papierowej? Może czeka nas kolejna rewolucja pod tym względem?

AM: Podoba mi się ten trend. Lubię otaczać się ładnymi rzeczami, aczkolwiek mam nadzieję, że nie stanie się tak, że forma przerośnie treść.

Nie bardzo wierzę w rewolucje, bardziej w mody. Książka jest produktem, który ma zostać sprzedany, a wydawcy szukają wszelkich sposobów, by zainteresować potencjalnego nabywcę. Dziś robią to dzięki książkom wyglądającym jak małe dzieła sztuki. Jestem przekonana, że gdy nasycimy oczy przepychem wydania, zaczniemy poszukiwać egzemplarzy w szarym papierze. Mniej efektownym graficznie, za to sugerującym, że być może jest książka może mieć bogatszą treść. Minimalistyczne, wręcz ascetyczne wydania staną się gwarantem jakości, natomiast te piękne wydania, które tak dzisiaj są pożądane, będą dostępne dla kolekcjonerów.

ŁRz: Wielu autorów i autorek mówi, że czytanie to klucz do pisania. Po jaki gatunek Ty sięgasz najczęściej jako czytelniczka?

AM: Czytam przede wszystkim klasyków: Orhana Pamuka, Margaret Atwood, Maria Vargasa Llosę… mogłabym wymieniać dalej. Szekspira oczywiście obowiązkowo. Ostatnio częściej sięgam też po literaturę azjatycką. Prawdę powiedziawszy, wybierając lekturę, nie zważam na gatunek, lecz na to, by książka była co najmniej dobra. Liczę się z rekomendacjami bliskich osób.

ŁRz: Możesz zdradzić, czego możemy spodziewać się w Twoim wykonaniu w najbliższym czasie?

AM: Tfu, tfu, żeby nie zapeszyć. Ma być powieść, premiera prawdopodobnie w pierwszej połowie 2025 roku. Ma być opowiadanie w antologii, choć tutaj szczegółów jeszcze nie znam. Pewna książka niedawno trafiła w ręce beta-czytaczy, jej losów na razie przewidzieć nie mogę. Liczę na to, że uda mi się pospotykać z czytelnikami. Wieczory autorskie, targi książki i podobne wydarzenia dają mi energię potrzebną do działania. Myślę też, że przydałby mi się odpoczynek. O nim w moim grafiku zapominam.

ŁRz: Złota zasada pisania Anny Musiałowicz to…?

AM: Pisz tak, by nie wstydzić się podpisać własnym imieniem i nazwiskiem. Pisz tak, żebyś sama chciała to przeczytać. Ucz się od najlepszych.

Książkę możecie kupić TUTAJ

Wyrzuciła ją rzeka książka

Odwiedź mnie na:

Facebook

Instagram

Tik Tok

YouTube

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

thadstark