Spotkaliśmy się z zombiakami już w niejednym kraju, ale co z naszym? Ciekawi was, jakby to wyglądało? Mnie na pewno!
By uzyskać informacji o “naszych” trupach, postanowiłem porozmawiać z Robertem Szmidtem i jego dziele “Szczury Wrocławia”.
Łukasz: Witaj, Robercie. Od niedawna jest coraz głośniej o Twojej nadchodzącej powieści “Szczury Wrocławia”. Czy mógłbyś nam powiedzieć o niej coś więcej?
Robert: Witaj, Łukaszu. Po kilku latach walki na innych frontach wracam do klasycznego postapo, może nawet lepszego od „Apokalipsy według Pana Jana”. Niedawno, podczas wizyty we Wrocławiu, rozmawiałem z rodziną o moim ojcu chrzestnym, doktorze Bogumile Arendzikowskim, lekarzu, który jako pierwszy zdiagnozował czarną ospę w 1963 roku. Słuchając opowieści o tamtych wydarzeniach – sam miałem wtedy roczek – wpadłem na pomysł napisania powieści o apokalipsie zombie, czyli sytuacji analogicznej do tej w „The Walking Dead”, ale w tym wypadku z perspektywy Polaków, i to nie ludzi nam współczesnych, tylko ich dziadków, twardzieli żyjących w siermiężnym PRL-u. Pamiętna epidemia będzie punktem wyjścia, początkiem infekcji, z którą walczyć będą w kilku równoległych wątkach żołnierze, politycy i zwykli mieszkańcy. Choć wspomniałem przed momentem o „The Walking Dead”, tak naprawdę moja powieść będzie się bardzo różniła od komiksów Kirkmana i serialu nakręconego na ich podstawie. Chcę przede wszystkim pokazać walkę ludzi z zagrażającą im plagą, nie zaś ich próby przeżycia na gruzach cywilizacji. Na koniec ważna uwaga: moje zombie będą naprawdę nieumarłe.
Ł: Mówisz, że sam pomysł przyszedł Ci do głowy podczas rozmowy o czymś, co miało miejsce. Czy tym razem postawisz na realizm, czy tak jak w poprzednich swoich książkach, będzie dużo Science Fiction i Fantastyki?
R: Sądzę, że kto czytał „Apokalipsę…” albo „Samotność anioła zagłady”, na pewno się nie zawiedzie. Stawiam na czystą akcję, chociaż nie będzie to wyłącznie bezmyślna młócka z krwiożerczymi trupami. W tle chcę pokazać tamten świat – celowo mówię „tamten”, ponieważ przed pół wiekiem żyło się inaczej i ludzie byli inni. Pomyśl tylko. W latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku nie istniała zaawansowana technika, a moi rodzice i dziadkowie musieli sobie radzić z zupełnie innymi problemami niż współcześni Polacy. Przedstawienie tamtych realiów wydaje mi się równie ciekawe jak sam konflikt, w którym liczni bohaterowie książki wezmą udział. Myślę, że kluczem do sukcesu będzie odpowiednie zbalansowanie elementów fantastycznych i realistycznych.
Ł: Nazwałeś swoją powieść “Szczury Wrocławia”. Domyślam się, że akcja będzie rozgrywać się właśnie w tym mieście, ale skąd “Szczury”? Będzie to miało coś wspólnego z rozprzestrzenianiem się zarazy?
R: Wrocław zawsze poddaje się ostatni, jak śpiewał Kazik 🙂 A co do szczurów, odpowiem tak. Zombie sprawią, że nieliczni ocalali staną się tym, czym przed infekcją były szczury. Bezlitośnie eksterminowani będą musieli zejść do kanałów – w przenośni i dosłownie. Jednakże źródłem zarazy na pewno nie będą gryzonie. Nie chciałbym zdradzać zbyt wielu szczegółów, ale mogę z całą pewnością powiedzieć, że to nie będzie druga dżuma.
Ł: Niedawno na czterech Fanpage’ach można było wygrać główną rolę w Twojej książce. Pisałeś, że chciałbyś odwzorować zwycięzców z ich charakteru, czy wyglądu. Bardzo fajna akcja promocyjna, ale czy nie zaburzy to Twojej wizji?
R: Takie castingi niosą za sobą pewne ryzyko – a tu w dodatku nie było żadnej ustawki, losowanie odbyło się na oczach kilkudziesięciu uczestników spotkania na konwencie Ziemie Jałowe. Zresztą ”Szczury Wrocławia” zapowiadają się na powieść wielowątkową, więc nawet gdybym trafił na kogoś bardzo trudnego do odwzorowania, nie byłoby wielkiej tragedii. Mimo że wylosowani szczęśliwcy będą postaciami pierwszoplanowymi i kto wie, może nawet dożyją do ostatniej strony – chociaż akurat tego, podobnie jak Martin, nikomu nie gwarantuję 🙂 – to jednak ich działania nie mogą wpłynąć na ustaloną już fabułę. Moja książka ma bardzo konkretny scenariusz i wielu bohaterów, dlatego bez problemu znajdę dla wylosowanych odpowiednie role. Dla przykładu: Bartek Biedrzycki dostał już bardzo do niego pasujący przydział na dowódcę jednostki wojskowej, która odegra ważną rolę w organizowaniu ocalonych. A dzięki informacjom, które mi podesłał, mogę go skierować na przykład do kompleksu 7215… 🙂 A poważniej mówiąc, uzyskane od niego informacje zawrę w opisie postaci, dzięki czemu czytelnik nieznający Bartka będzie traktował tego bohatera całkiem naturalnie, natomiast ludzie go znający będą mieli przy lekturze dodatkowe smaczki. Tak na marginesie, zastosowałem tę sztuczkę już dwukrotnie. W „Apokalipsie…” i „Toy Landzie”. Nie powiesz mi, że umieszczenie w tych książkach postaci kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu moich znajomych wpłynęło negatywnie na atrakcyjność tych książek. To samo dotyczy zabawy, od której zaczęła się cała akcja, czyli castingu na postacie drugo- i trzecioplanowe, a właściwie… zombie. Tu z kolei zastosuję metodę Davida Webera, który nadaje nazwiska niemal każdej osobie, która przewija się przez cykl „Schronienie”. Nawet robiąc to na mniejszą skalę niż on, zdołam umieścić w epizodach co najmniej dwieście, trzysta osób. A „Szczury Wrocławia” na pewno nie staną się przez to książką telefoniczną.
Ł: Przeczytałem wiele książek o zombie i autorzy różnie podchodzili do początku fabuły. Jedni trzymali czytelnika w niepewności, dopiero rozwijając infekcję (“Apokalipsa Z”). Inni postawili bohaterów w jeszcze nieznany im świat, lecz już trwającej infekcji (“Zmierzch Świata Żywych”). A jeszcze inni zaczęli od świata już opętanego przez hordy nieumarłych (“Przegląd Końca Świata”). Jak będzie u Ciebie?
R: Rick Grimes budzi się w szpitalu i trafia do świata opanowanego przez zombie. To naprawdę piękne otwarcie, ale niestety już zajęte 🙂 U mnie historycznie udokumentowana epidemia stanie się początkiem infekcji. Czytelnik będzie obserwatorem tego procesu od jednej z pierwszych scen. Chcę pokazać reakcję różnych ludzi na pojawienie się czegoś niezrozumiałego, i to w realiach, które wielu wydawały się szczytem nienormalności. Nie chcę zdradzać przed premierą zbyt wielu szczegółów – dlatego powiem tylko tyle: „Szczury Wrocławia” zaczynają się w momencie, gdy epidemia czarnej ospy okazuje się prologiem do czegoś o wiele groźniejszego, a potem zgodnie ze złotą regułą Alfreda Hitchcocka, napięcie będzie nieustannie rosnąć.
Ł: Jak do tej pory w swojej twórczości tylko raz przywołałeś zmarłych do “życia”. Mam tu na myśli oczywiście nowelkę “Alpha Team”. Tym razem ma to być powieść o dość ciekawym rozwinięciu zarazy. Dlaczego wybrałeś zombie? Można je przecież zastąpić wieloma innymi stworzeniami.
R: Można spojrzeć na to też z innej strony: sięgnąłem po temat zombie jako jeden z niewielu piszących Polaków – przynajmniej dziesięć lat temu nie było u nas tekstów o tej tematyce. Dzisiaj, po fali wielkiej popularności „The Walking Dead”, sytuacja wygląda inaczej, chociaż nadal nie jest za wesoło. A ja najzwyczajniej w świecie lubię te klimaty. Obejrzałem chyba każdy sensowny film o zombie, zagrałem w niemal wszystkie znane gry im poświęcone. Lata temu tworzyłem dla magazynu PlayStation Plus opisy do kolejnych „Residentów”, wydawanych wtedy po japońsku. Właściwie od tego chyba się zaczęło… Pierwsze PlayStation i noce spędzane na eksploracji kolejnych map i rozwiązywaniu zagadek logicznych to było to. Niedawno natomiast wsiąkłem w „Dead Nation”, na kilku etapach trafiłem do pierwszej trójki wśród Polaków, a nawet wszedłem na siódme miejsce światowej listy. Bardzo miło wspominam też „Dead Island”, pewnie dlatego, że odwiedziłem w życiu kilka podobnych ośrodków wypoczynkowych, tylko jeszcze przed infekcją 🙂 Jak widzisz, temat nie jest mi obcy, można powiedzieć, że byłem skazany na zombie. No i kiedy znalazłem świetny pomysł i jeszcze lepsze tło, natychmiast skorzystałem z okazji. A teraz, podczas pisania, wieczorami nadrabiam zaległości. „Resident Evil 6”, „RE: Operation Raccoon City”, „RE: Revelations”, „Dead Island: Riptide”…
Ł: Zanim zaczęliśmy wywiad, postanowiłem dowiedzieć się o Tobie co nieco. Wyczytałem, że ukończyłeś Zespół Szkół Żeglugi Śródlądowej we Wrocławiu. Jak to się stało, że zamiast żeglugi zajmujesz się pisaniem?
R: Szkołę skończyłem w 1981 roku, zaraz potem był stan wojenny i trzeba było sobie radzić, jak kto umiał. Żegluga padła, więc zająłem się czymś innym. Z mojej klasy prawie nikt nie został na Odrze. Ale to chyba miało drugorzędne znaczenie. Znacznie istotniejszy był fakt, że w tym czasie chodziłem na spotkania Wrocławskiego Klubu Miłośników Fantastyki Index. Tam w kameralnym gronie rozmawiałem o pisaniu ze znanymi autorami, takimi jak Andrzej Ziemiański, Andrzej Drzewiński, Eugeniusz Dębski, Jacek Inglot. I tak łyknąłem tego bakcyla…
Ł: Na koniec chciałbym podziękować Ci za poświęcony mi czas. Wierzę, że “Szczury Wrocławia” będą równie znane wśród fanów literatury zombie jak “Zombie Survival” Maxa Brooksa. Życzę powodzenia Tobie i bohaterom, którym przyjdzie stoczyć walkę z infekcją!
R: Dzięki. Pozostaje mi tylko żywić nadzieję, że nowa książka okaże się przednią post-apokalipsą. A co do bohaterów – odrobina szczęścia na pewno im się przyda, bo ja nie mam litości dla postaci występujących na kartach moich utworów 🙂
Chcesz być na bieżąco z książką?
Lajkuj: https://www.facebook.com/Szczury.Wroclawia