6. Niespodzianka
Cały czas mieliśmy wrażenie, że poruszamy się znacznie szybciej, niż te chodzące zwłoki. Pomimo tego, że nie zwalnialiśmy biegu, oni ciągle byli za nami. Za każdym razem, kiedy patrzyłem za siebie, było ich coraz więcej. Z każdej strony przybywali nowi, zwabieni zapachem świeżego mięsa. Scena wyglądała niczym z wyjęta z horroru.
Leśna droga, którą podążaliśmy, nie była łatwa do pokonania. Wszędzie znajdowały się korzenie i różnego rodzaju nierówności. Każdy kolejny kro, mógł przynieść zgubę.
Przebiegliśmy około czterysta metrów, kiedy Kasia upadła. Na reakcję mieliśmy zaledwie krótką chwilę.
– Moja noga! – Z każdą sekundą namysłu, trupy były coraz bliżej – pomocy!
Nie mogliśmy jej tak zostawić, zbyt dużo przeżyła, by teraz została pożarta przez tych kanibali.
Nie zastanawiając się nad konsekwencjami, ruszyłem z pomocą. Pobiegłem w jej stronę, podczas gdy Angie z Krzyśkiem osłaniali mnie przed napastnikami. Rozumieliśmy się bez słów.
Niemalże mogłem już po nią sięgnąć, ale to nie ja byłem pierwszy. Zombie rzucili się na dziewczynkę. Była całkowicie bezbronna. Leżała tak w jednym miejscu, kiedy głowa jednego z trupów eksplodowała. Widok rozlatującej się czaszki, przypominał mi fajerwerki w sylwestra.
Następni byli na wyciągnięciu ręki. Udało mi się w końcu złapać Kasie i wrócić do reszty. Kule świszczały mi przy głowie, bałem się, że sam zaraz oberwę. Niezawodne umiejętności strzeleckie starszego rodzeństwa, po raz kolejny uratowały mnie i Kasię przed śmiercią z rąk tych stworów.
– Niema czasu na kolejny postój!
– Biegniemy! – po tych słowach, każdy zaczął biec w określonym wcześniej kierunku.
Każdy z nas, przez cały ten czas, był pod wpływem adrenaliny. Nie czuliśmy zmęczenia ani bólu. Droga ciągnęła się w nieskończoność. Nikt nie wiedział dokąd zmierzamy i co będzie dalej. Najważniejsze teraz było to, by w końcu pozbyć się zapachu rozkładu, podążającego za nami.
Kolejne drzewa pojawiały się na drodze. Nikt nie chciał podzielić losu Kasi. Bez przerwy płakała i mówiła o bolącej nodze. Prawdopodobnie było to zwykłe zwichnięcie lub nadwyrężenie. Wyjdzie z tego szybciej, niż trwa mrugnięcie oka.
Po dłuższej chwili, zacząłem czuć zmęczenie. Odkąd pojawiła mi się rana na ramieniu, moja sprawność już nie jest tak dobra, jak wczoraj o tej samej porze. Odnosiłem wrażenie, że z każdą chwilą, ciężar dziecka bardzo odczuwalnie się zwiększa. Opadałem z sił.
– Dawid – Delikatny głos wybrzmiał w mojej głowie – musisz mnie wysłuchać.
Znowu ona. Niewiedziałem, czy posłuchać rady własnego wytworu wyobraźni. Przecież od 6 godzin była martwa. Jakim cudem mogłem ją słyszeć? A może to tylko złudzenie?
– Moja misja na tym świecie dobiegła końca, teraz czas na twoją – jednak to nie było złudzenie, słyszałem ją naprawdę – Nie ma czasu na wyjaśnienia. Za chwilę zobaczysz charakterystyczną brzozę. Gdy ją ujrzysz, policz do czterech i skręć w prawo.
Teraz czas na moją misję? O co jej chodziło? I co miała na myśli mówiąc o tej…
Nie minęła chwila, a przed moimi oczami wyrosła wielka, wyróżniająca się brzoza. Czuć było od niej jakąś dziwną aurę. Kiedy byliśmy już prawie przy niej, usłyszałem na koniec tylko trzy słowa.
– Zrób to teraz!
Niewiedziałem, czy dobrze robię, ale czułem, że mogę zaufać Sylwii.
1…2…3…
– Za mną!
Wszyscy usłyszeli mój krzyk, po czym zobaczyli, że skręcam. Nie mając innego wyboru, zrobili dokładnie to samo.
Biegliśmy przez chwilę, gdy ujrzeliśmy coś na kształt chaty. Miałem nadzieje, że to właśnie tutaj mieliśmy się udać i w wewnątrz nic na nas nie czeka.
– Do środka!
Tłum za nami jakby ucichł. Chodź w ciąż w powietrzu czuć było smród rozkładu. Może udało nam się ich trochę oszukać, biegnąc w innym kierunku. Każdy wiedział, że nie grzeszyły inteligencją i zdolnościami taktycznymi. Jedyne co ich obchodziło to ludzkie mięso.
Wbiegliśmy po dość starych, lecz jeszcze wytrzymałych drewnianych schodach. Kiedy wszyscy wbiegli do środka, zatrzasnęliśmy za sobą drzwi. Na całe szczęście nie były one zamknięte, więc chociaż teraz uniknęliśmy kłopotów. Od razu po wkroczeniu do domku, zaczęliśmy wypatrywać czegoś, by móc zabarykadować wejście. Pierwszo co było pod ręka i nadawało się do utworzenia prowizorycznej barykady, to dość sporych rozmiarów szafa, która stała niedaleko nas.
– Krzysiek, pomóż mi z tym!
Obaj ruszyliśmy w kierunku mebla i bez większych problemów, przesunęliśmy ją tak, by nikt nie miał możliwości dostać się do środka.
– Dobra! A teraz cicho.
Wrzaski dobiegające z zewnątrz jeszcze długo będą mi się śniły. Sądząc po natężeniu dźwięku, było ich około pięćdziesięciu. Strach pomyśleć co by było, gdyby nas dopadli. W końcu byliśmy bezpieczni lecz nikt z nas nie wiedział, co to za budynek.