Napisanie książki wiąże się z całą masą pracy, która służy wyłącznie do przygotowania podłoża pod powieść.
Autorzy i autorki nie raz muszą przewertować ogrom różnych materiałów, które mają w sobie niezbędną wiedzę, do stworzenia własnej historii. Przykładem efektów takiej pracy jest powieść In Nomine Diaboli, autorstwa Maksa Dietera, z którym miałem przyjemność porozmawiać o książce. Poniżej znajdziecie całą naszą rozmowę.
Łukasz Rzadkowski: W Twojej książce „In Nomine Diaboli” można dostrzec mało przychylne ukazanie kościoła, a raczej jego sług. Czy Twoim zdaniem, pozycja kościoła oraz jego działanie w dzisiejszych czasach bardzo różni się od tego, co miało miejsce w czasach akcji rozgrywania się Twojej powieści?
Maks Dieter: Kościół katolicki od początku swojego istnienia nie był instytucją działającą wedle swoich własnych kanonów moralnych. Tak było kiedyś i tak jest do dziś, jednak to nie piętnowanie KK było głównym założeniem fabularnym powieści, a jedynie skłaniającym do refleksji tłem.
ŁRz: We wstępie do książki tłumaczysz czytelnikowi, dlaczego postanowiłeś wykorzystać archaizmy. W moim odczuciu jest to bardzo ciekawy zabieg. Powiedz mi, jak wiele kosztował Cię on dodatkowej pracy? Co było w tym najtrudniejsze?
MD: W zasadzie opisy realnie wyglądających scen z siedemnastowiecznej sali sądowej oraz język jakim posługiwano się w tamtym czasie były najbardziej pracochłonnymi elementami podczas tworzenia powieści. Aby dialogi brzmiały realistycznie przeczytałem po raz kolejny „Ogniem i mieczem”, i według mowy archaicznej z Trylogii stworzyłem język bohaterów. Nie jest on identyczny – podobnie jak u Sienkiewicza – z ówczesnym językiem staropolskim, jednak wprowadza odpowiedni klimat, co było moim celem. Przerobiłem także kilka słowników mowy staropolskiej, w tym najsłynniejszy „Arcta”.
ŁRz: Czy Twoim zdaniem, sięgnięcie po „mniejsze zło”, by zwalczyć nim te „większe zło”, tak jak to uczyniła bohaterka Twojej książki, można zaakceptować pod względem moralnym? Czy jednak zło jest złem, niezależnie od rozmiaru i najlepiej go nie tykać?
MD: To dylemat moralny, którego rozważenie pozostawiam każdemu z osobna. Myślę, że nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Filozofowie wszelkiej maści głowili się nad tym zagadnieniem od zarania dziejów. Osobiści uważam, że istnieje coś takiego jak zło konieczne, które w pewnym sensie służy dobru.
ŁRz: Kobiety nigdy nie miały łatwo, zwłaszcza w dawnych czasach. Czy myślisz, że jakby dzisiaj miał miejsce podobny proces, jak ten, który opisałeś w książce, to byłby on równie szokujący, lub popularny wśród społeczeństwa?
MD: Dziś mamy inne czasy, inne podejście do spraw kobiet i wartości moralnych. Z pewnością taki proces byłby głośny z racji oskarżenia osoby duchownej. Słyszy się też często o przestępstwach duchowieństwa na tle seksualnym dokonywanych również na chłopcach, lub nawet mężczyznach, o dzieciach nie wspominając. Myślę więc, że nie płeć jest tutaj najważniejsza a haniebne czyny przedstawicieli KK.
ŁRz: „In Nomine Diaboli” jest Twoją trzecią książką, którą zdecydowałeś się wydać sam, bez pomocy wydawnictwa. Kiedyś nie był to zbyt popularny proceder, lecz teraz staje się on coraz bardziej popularny. Czy myślisz, że selfpublishing jest przyszłością wydawniczą w Polsce?
MD: Selpublishing od jakiegoś czasu jest prężnie rozwijającą się alternatywą dla tradycyjnych wydawnictw w naszym kraju. Pokazuje rozwój tej inicjatywy szerzony przez Polskie Stowarzyszenie Autorów Niezależnych „Samowydawcy”. Wraz z Mateuszem Rogalskim, Frankiem Piątkowskim oraz kilkoma innymi osobami założyliśmy dwa lata temu tą pierwszą w naszym kraju instytucję popularyzującą selfpublishing. Do dziś zrzesza ona ponad setkę autorów. Udowadniamy w ten sposób, że wydanie książki własnym nakładem jest możliwe i opłacalne, oraz pokazujemy jak zrobić to poprawnie. „In nomine diaboli” oraz pozostałe moje książki są przykładem na to, że książka wydana w tym modelu może być bardzo dobrej jakości i osiągnąć sukces.
ŁRz: Wielu autorów mówi, że czytanie to klucz do pisania. Po jaki gatunek Ty sięgasz najczęściej jako czytelnik?
MD: Oczywiście horror i fantastyka naukowa, czyli gatunki w których piszę. Czasem zdarza się odskocznia jak na przykład książki przygodowe Jacka Londona, Jamesa Curwooda, czy Marka Twaina. Uwielbiam powieści na tle historycznym pióra mistrza Sienkiewicza, Prusa, a teraz czytam nawet świetnie napisany kryminał Moniki Litwinow „Za lasami”.
ŁRz: Możesz zdradzić, czego możemy spodziewać się w Twoim wykonaniu w najbliższym czasie?
MD: Obecnie pracuję nad kontynuacją „Enceladusa”. Przy dobrych wiatrach w tym roku może ukazać się napisana już jakiś czas temu baśń na tle mitologii słowiańskiej. Potem wracam do pisania grozy i w tym klimacie zostanę przez najbliższych kilka lat.
ŁRz: Złota zasada pisania Maksa Dietera to…?
MD: Święty spokój i zielona herbata 🙂
Książkę możecie kupić TUTAJ
Przesłuchaj fragment książki:
Odwiedź mnie na: