Anna and the Apocalypse (2017)
W sennym miasteczku Little Haven dochodzi do niecodziennego wydarzenia – na ulicach zaczynają pojawiać się żywe trupy. Teraz Anna wraz ze swoimi przyjaciółmi musi stawić czoła nowemu zagrożeniu, by nie tylko ocalić siebie, ale także bliskich. Droga nie będzie łatwa, a czyhająca za każdym rogiem śmierć jeszcze nigdy nie była tak… rozśpiewana i roztańczona.
Musicalowa produkcja „Anna and the Apocalypse” w reżyserii Johna McPhaila z roku 2017, to świąteczna i niezwykle krwawa opowieść o problemach, trudnych życiowych sytuacjach oraz nadziei, która zawsze umiera ostatnia. Masa znakomitych piosenek, układów choreograficznych z typowym dla tego typu produkcji humorem, okraszona klimatem horroru klasy B. Czy stworzenie filmu w takiej, a nie innej, konwencji było dobrym pomysłem? Zdecydowanie tak!
Naprawdę ciężko sobie wyobrazić musical, który jednocześnie porusza tematykę zombie oraz zadowala fanów tego gatunku. Mieliśmy już okazję zobaczyć chociażby „Z-O-M-B-I-E-S” i jego kontynuację „Z-O-M-B-I-E-S 2”, jednak obie te produkcje są stworzone przez Disneya i, jak przystało na tytuły spod ich skrzydeł, są to historie przeznaczone przede wszystkim dla nastolatków. Był także film „Poultrygeist. Night of the Chicken Dead”, ale jest to bardzo specyficzny tytuł od Tromy i, jak przystało na to studio, jest bardzo, ale to bardzo dziwnie. W przypadku „Anna and the Apocalypse” sprawa się ma zupełnie inaczej… Lepiej!
Przede wszystkim nie wiedziałem czego oczekiwać po filmie. Spodziewałem się prostej, zabawnej i mało wymagającej rozrywki. Z początku właśnie tak było, ale z każdą kolejną minutą film nabierał rozpędu, a zastosowane w nim rozwiązania wielokrotnie mnie zaskoczyły (pozytywnie). Ogrom towarzyszących bohaterom emocji pozwolił wytworzyć więź pomiędzy widzem, a daną postacią. Okazuje się też, że akcenty musicalowe tylko uwydatniły owe uczucia i spotęgowały je podczas odbioru.
Skoro o piosenkach mowa: te są naprawdę rewelacyjne! Odpowiednio dawkowane w filmie, gdzie większość naprawdę zapada w pamięć. Są takie z akcentem humorystycznym, a także bardziej emocjonalne. Przyznam, że sam po seansie nuciłem sobie kilka z nich pod nosem. Tutaj wszystkie osoby odpowiedzialne za ścieżkę dźwiękową zasługują na olbrzymie słowa uznania. Na szczęście w wielu miejscach piosenki są dostępne do odsłuchu, jednak przed ich poznaniem naprawdę trzeba obejrzeć film.
Wizualnie produkcja prezentuje się bardzo dobrze zarówno jeżeli chodzi o efekty, jak i charakteryzację. Jest na tyle krwawo, by zadowolić każdego fana żywych trupów, lecz też nie na tyle, by odstraszyć innych odbiorców. Historia jest dopracowana, a gra aktorska plasuje się na wysokim poziomie.
Tak naprawdę nie przychodzi mi do głowy żadna wada tej produkcji. Jedyne, do czego mogę się przyczepić to fakt, że zastosowane tutaj zwroty akcji potrafią wybić widza z pewnego rytmu, co nie każdemu może się spodobać. Odejście od schematu typowej musicalowej produkcji to ciekawe, lecz ryzykowne zagranie ze strony twórców, które, jak dla mnie, jest zdecydowanie strzałem w dziesiątkę!
Podsumowując, „Anna and the Apocalypse” to bardzo, ale to bardzo niecodzienna produkcja, łącząca w sobie wszystko co najlepsze z kina zombie oraz musicalu. Wydawałoby się, że takie połączenie nie może się udać, a jednak!
Moja ocena: 8/10