Wywiad z Anną Kapes

Stereotypowe podejście do żywych trupów jest najczęstszym elementem spotykanym w literaturze zombie.
Co by się jednak stało, gdyby nieco je pozmieniać i wrzucić do świata rodem z powieści fantasy? By się tego dowiedzieć, postanowiłem porozmawiać z Anną Kapes o jej debiutanckiej powieści „Martwe Ciało Mavericka”.

Projekt bez tytułu (2)

Łukasz: Dzień dobry Aniu. Ostatnio w moje ręce wpadła Twoja debiutancka książka „Martwe Ciało Mavericka”. Czy na początku mogłabyś powiedzieć nam o czym ona jest?

Anna: Witam. Maverick rozpoczyna się, gdy główny bohater budzi się we własnej trumnie i dowiaduje się od gadającego czerwia, że został zabity przez mafię. W ogóle tego nie pamięta, ale postanawia wyruszyć do miasta, w którym mieszkał – a daleko nie miał, bo jego grób znajdował się w pobliskim przeklętym lesie – żeby rozwiązać problemy przeszłości. Okazało się jednak, że jego przeszłość nie jest warta pamiętania, a o przyszłość trzeba walczyć, więc postanowił zorganizować zombie rewolucję. Bo w ogóle to wyszła tam w tle taka mała apokalipsa zombie, którą miał powstrzymać Mortimer, który jest śmiercią, a Maverick chciał walczyć o prawo zombie do istnienia. To tak mniej więcej działo się na początku.

Ł: Wybrałaś tematykę zombie, dlaczego właśnie one?

A: To właściwie był impuls, bo nigdy nie byłam specjalnie zainteresowana zombie, szczególnie dlatego, że często portretuje się je w telewizji i filmach w bardzo realistyczny sposób, którego nie lubię. Wyobraziła mi się kiedyś ta pierwsza scena z wychodzeniem Mavericka z trumny i jakoś dobrze mi się dalej pisało. Potem do tego stworzył się ten cały przekaz o śmierci, która jest nieunikniona. Chciałam też trochę pokazać, jak bardzo nasze społeczeństwo nie radzi sobie z tym tematem, to znaczy bohaterowie owszem, umierają, ale zawsze to jest takie straszne dramatyczne i portretowane jako negatywne wydarzenie. Nie godzimy się z faktem, że jesteśmy śmiertelni, choć tak naprawdę to jest w pewnym sensie bardzo wyzwalające, bo ileż można żyć na tym świecie? Maverick żył odrobinę za długo i dlatego wszystko się spieprzyło.

Ł: Czyli zaczęłaś pisać mając w głowie tylko pierwszą scenę a reszta powstawała na bieżąco, czy jednak cała fabuła była przygotowana wcześniej?

A: Była częściowo przygotowana i ewoluowała do momentu, gdy pewnego dnia poszłam na spacer z psem przez takie łąki niedaleko mojego domu, akurat jak słońce zachodziło i kłosy pokryły się wspaniałą, pomarańczową poświatą. Wtedy wpadłam na pomysł jednej z końcowych scen, której nie będę zdradzać. Wtedy wszystko mi się ułożyło w głowie, bo przez jakiś czas nie byłam w stanie wymyślić, co dalej, a tamtego dnia znalazłam w końcu natchnienie, by dokończyć książkę. Ale generalnie nie polecam takiego braku przygotowania. Jakby co, planujcie sobie zakończenie zanim rozpoczniecie pisać, przyszli literaci!

Ł: Czytając tę książkę miałem nieodparte wrażenie, że jesteś miłośniczką światów fantasy, nie mylę się?

A: Oj tak, uwielbiam fantastykę od podstawówki. Rodzice mają całą półkę książek i prawie wszystkie fantasy. No i milion numerów “Nowej Fantastyki”. Ale może odpowiem na Twoje pytanie zamiast biadolić o dzieciństwie: uwielbiam światy fantasy. Uwielbiam wszystko, co jest dalekie od rzeczywistości i uwielbiam tworzyć nowe światy, zamiast umieszczać bohaterów gdzieś w Seattle albo w Katowicach. To daje wolność autorowi, bo nie musi sprawdzać rozkładu jazdy autobusów ani ogarniać miast na mapach Google, ale z drugiej strony jesteś zobowiązany do stworzenia bardzo dokładnego świata, ze wszystkimi szczegółami, polityką, pogodą, roślinnością, no wiesz, wszystkim. Choć z drugiej strony gdy umieścisz za dużo szczegółów z historii świata, które cię fascynują, to niektórzy czytelnicy się gubią.

Ł: A jeżeli mogę spytać, to jaki świat wykreowany przez autora zrobił na Tobie największe wrażenie?

A: No nie da się ukryć, że pierwsze miejsce to zawsze Pratchett i jego Świat Dysku. Tyle lat konstruował to miejsce, że czasem czuję, jakby było moim drugim domem. Stąd też tak wiele nawiązań, bo w ogóle ubóstwiam Pratchetta, jest moim guru i przewodnikiem życiowym. Staram się odchodzić od nawiązań tak bardzo, jak tylko się da, ale muszę przyznać, że jest ciężko, bo swój świat, Amphibium, zaczęłam tworzyć jak miałam 13 lat i byłam pod ogromnym wpływem Pratchetta. Ciężko jest mi wyeliminować niektóre rzeczy z uwagi na spójność świata, nawet jeśli za bardzo przypomina wtedy Świat Dysku. Ale wydaje mi się, że fabuła ucieka w nieco inną stronę. Przynajmniej taką mam nadzieję, bo nigdy nie aspirowałam do zostania Pratchettem. Zresztą, nikt nie powinien, bo nikomu się to nie uda. Wracając do tematu, drugim najlepiej wykreowanym światem jest dla mnie ta planeta z „Pana Lodowego Ogrodu” Grzędowicza, której nazwy oczywiście nie pamiętam. Przyznam szczerze, że to jest super profesjonalna robota, nie da się przyczepić do żadnego szczegółu. Obiektywnie pewnie powinien być pierwszy, ale w moim osobistym rankingu zawsze wygrywa Pratchett, bez względu na konkurencję.

Ł: Podczas lektury faktycznie byłem pod wrażeniem z jaką precyzją opisywałaś stworzony przez siebie świat. Czy była to najtrudniejsza część podczas pisania, czy może coś innego przysporzyło Ci więcej kłopotu? A może nic nie sprawiło Ci trudności?

A: Nie, akurat świat mam zakorzeniony w głowie od dawna. Wszystko inne jest cholernie trudne, jak akurat nie masz weny. Generalnie, w chwilach pisarskiego natchnienia nic nie jest trudne do napisania, problem w tym, że nie pisze się tylko w takich chwilach i nawet nie powinno. Najgorzej jest chyba, jak utkniesz gdzieś w fabule i próbujesz się wykaraskać albo wydłużać książkę, bo niestety mam tendencję do mówienia skrótami i niektóre rzeczy wydają mi się oczywiste, a okazuje się, że wcale takie nie są. Więc moim największym problemem jest brak doświadczenia w pisaniu „sprzedajnych” książek i brak odpowiedniego warsztatu, bo jednak pisanie to tak naprawdę dopasowywanie się do jakiegoś schematu i jednocześnie próba bycia jak najbardziej oryginalnym. I to mi sprawia trudność. To i pogodzenie się w faktem, że za dużo tłumaczę, a za mało opisuję.

Ł: Nie wiem czy po takim zakończeniu można spodziewać się drugiego tomu, ale zastanawiałaś się nad kontynuowaniem tej historii? Albo może stworzenia czegoś innego w tym świecie?

A: Kontynuacji nie planuję, ale napisałam już sporo rzeczy dziejących się w tym świecie i pewnie jeszcze sporo napiszę, choć jakieś dwa tygodnie temu porzuciłam wszystkie projekty na rzecz nowego, który nijak się nie wiąże z Amphibium, choć wplatam do niego inne dawne projekty – jedno moje opowiadanie przerabiam na pierwszy tom, bo planuję pięć, może jeden scenariusz do komiksu post-apo też mi się uda przerobić na książkę. Generalnie, szykuję takie Coś i mam nadzieję, że uda mi się to po pierwsze napisać w całości, a po drugie wydać. Zmobilizowałam się do nauki pisania i staram się tym razem napisać książkę porządną i przemyślaną.

Ł: A jak się miała sprawa z bohaterami? Tworzyłaś ich z myślą o kimś kogo znasz, czy wszyscy są jedynie postaciami fikcyjnymi?

A: Większość to fikcyjne postacie, wszyscy są oczywiście po części mną, ale Emmelin była budowana na podstawie cech charakteru mojej przyjaciółki, panny J. Oczywiście nie w całości, bo nie wiem, czy ona lubi gotować, chyba ma neutralny stosunek do gotowania, ale dużo zaczerpnęłam z jej charakteru i faktycznie się opłaciło, bo wyszła chyba najlepiej ze wszystkich. Gdyby się tak dłużej zastanowić, może mój ukochany Krwisław McGrafit ma coś z mojego ojca? Jak to przeczyta to pewnie się roześmieje, a potem mnie zabije, ale co tam, powiedzmy, że ma. Krwisław jest moim ulubieńcem więc nie wiem czemu miałby się obrazić.

Ł: Wspomniałaś o przyszłych projektach. Czy nadal będziesz się trzymać podobnego gatunku, czy chciałabyś poeksperymentować? Może jakiś horror, albo romans?

A: Uuuu, interesujące, że akurat o tym wspominasz, bo mój aktualny projekt ma łączyć różne gatunki, a ponieważ to będzie pięć książek, to każda ma być utrzymana w nieco innym gatunku. Teraz piszę paranormalno-detektywistyczną powieść tajemnicy, ale planowałam faktycznie post-apo z nutką przygody i jakiś absurdalny kosmiczny romans. Żaden gatunek nie jest mi straszny, bo w sumie dobrze się czuję w prawie każdym, może oprócz melodramatów na poważnie i jakichś wojennych masakr. Mogłabym nawet napisać stylizowaną na Szekspira sztukę wierszem, choć Szekspir nie rymował za bardzo. W sumie kiedyś pisałam takie coś, ale nie skończyłam do dziś i parę moich koleżanek wciąż rozpacza.

Ł: Choć powiedziałaś już trochę o tym, co powinien mieć na uwadze początkujący pisarz, ale czy masz jeszcze jakieś rady do osób raczkujących w tym temacie?

A: Sama raczkuję, więc nie bierzcie sobie do serca moich rad, ale w przeciągu tych kilku miesięcy od wydania Mavericka nauczyłam się paru rzeczy. Po pierwsze, nie spinajcie się tak, popełniajcie błędy, bo tylko na błędach człowiek się tak naprawdę czegoś uczy. Jeśli nie upadniecie z przytupem na bruk to niczego się nie nauczycie. Po drugie, słuchajcie czasem tych głupich poradników z Internetu, bo choć wydaje wam się, że wiecie od nich lepiej, to zwykle się okazuje, że wcale nie wiecie. Po trzecie, to pewnie mówi każdy prawdziwy pisarz, ale też to powiem: musicie wiedzieć, o czym piszecie. I musicie wierzyć w swoją historię, bo inaczej inni nie uwierzą. I dobrze jest znać koniec zanim się zacznie, naprawdę. I nie piszcie chronologicznie scen i nie edytujcie pierwszego szkicu zanim go nie skończycie! Jest dużo rzeczy, o których trzeba pamiętać. Ja dopiero się uczę, więc może nie powinnam was pouczać. Tak naprawdę każdy kiedyś dochodzi do tego wszystkiego, jeśli naprawdę ma mobilizację i wyobraźnię.

Ł: Na koniec chciałbym Ci bardzo podziękować za poświęcony czas i życzę Ci wytrwałości w dalszej pisarskiej karierze!

A: Również dziękuję, miło się rozmawiało!

 

Chętni do zapoznania się z książką oraz twórczością autorki?

Kupuj: https://zaczytani.pl/ksiazka/martwe_cialo_mavericka,druk
Lajkuj: https://www.facebook.com/a.kapesky/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

thadstark