Fear The Walking Dead (Sezon 6)
Pozostawiony na niemal pewną śmierć Morgan cudem ocalał, dzięki pomocy tajemniczego wybawcy. W tym czasie cała grupa zostaje rozdzielona za sprawą Virginii, która dowodzi ocalałą społecznością. Jej rządy nie są do końca uczciwe, o czym bohaterowie szybko się przekonują. Każdemu zostaje przydzielone konkretne zadanie i tylko to utrzymuje ich przy życiu. Znajdując się poza wpływami despotycznej przywódczyni, Morgan, po odzyskaniu sił, stara się stworzyć azyl dla ocalałych, który będzie dobry dla każdego. W tym celu będzie musiał stawić czoła nowemu zagrożeniu, a także zmierzyć się z wieloma przeciwnościami losu, które w świecie opanowanym przez zombie, są nieuniknione.
Stworzony jako spin-off The Walking Dead, serial Fear The Walking Dead, w szóstym sezonie kontynuuje historię grupy ocalałych, która również musi przetrwać, na swoich warunkach, w trakcie apokalipsy zombie. Wszechobecne zło, które czai się w postaci przemierzających Ziemię zombie, jest niczym, w porównaniu z tym, co siedzi w środku każdego z nas. Czy ukazanie dalszych przygód serialu było dobrym pomysłem? Jak najbardziej!
Poprzedni, piąty sezon, był w moim odczuciu absolutnym nieporozumieniem, w którym twórcy mocno się pogubili, dlatego chęć seansu kolejnego, była z początku znikoma. Zakończenie dawało dużą nadzieję, na polepszenie jakości produkcji, ale tego i tak nie byłem pewien. Na całe szczęście, w tym wypadku, się udało, a sezon szósty wrócił na właściwe tory i zafundował naprawdę wiele dobrego.
Cały sezon liczy 16 odcinków. Przede wszystkim ogólny zamysł niesienia chęci pomocy, przez bohaterów, został nieco wyparty, przez konieczność konfrontacji z Virginią – nową antagonistą serialu, którą poznaliśmy pod koniec poprzedniego sezonu. Jej panowanie nie było do końca dobre, ale za pomocą swoich rządów stworzyła społeczność, która funkcjonowała, a dla wielu, było to najważniejsze. Z czasem na jaw wychodziły kolejne niuanse, z którymi bohaterowie musieli się zmierzyć, co napędzało akcję w serialu, a tej było niemało.
W całym uniwersum „The Walking Dead” zawsze ceniłem emocje związane z więzią pomiędzy bohaterami. W tym sezonie wszystko zostało podane w odpowiedniej ilości. Było wiele tajemnic, zaskoczeń, radości czy smutku. Pożegnaliśmy się z jedną, dość istotną postacią, co, choć wewnętrznie bolało, zapewniło odpowiedni rytm serialu. Dzięki takim wydarzeniom inni bohaterowie się zmieniają, a tutaj zgon jednego z przyjaciół przyczynił się do kolejnych, ważnych wydarzeń i metamorfoz wielu z postaci. Wątków jest niemało, ale zdecydowana większość jest ciekawa. Jedynym zastrzeżeniem, w moim mniemaniu, jest rozwiązanie wprowadzone jako kulminacja sezonu. Nie do końca poczułem się usatysfakcjonowany, uznając to za pewną przesadę. Kto wie, może nada to serialowi jeszcze ciekawszy wydźwięk? Oby tylko twórcy nie powtórzyli błędu z poprzedniego sezonu.
Aspekt wizualny nie stracił na jakości, a wszelkie charakteryzacje czy efekty prezentują bardzo wysoki poziom. Lokacje i sceneria także zasługują na uznanie, nadając klimat postapokaliptycznej rzeczywistości, w której bohaterowie żyją już od lat. Tak samo dobrze wypada gra aktorska, a większość aktorów doskonale wczuła się w koncepcję swojej postaci i jej położenia względem reszty. Tutaj pozytywnie zaskoczony zostałem występem Zoe Colletti (serialowej Dakoty), która sprawnie poruszała się pomiędzy różnymi stanami emocjonalnymi swojej postaci. Przeciwne odczucia mam do występu Colmana Domingo (serialowego Victora), którego do tej pory bardzo lubiłem, ale wprowadzony chaos w scenariuszu, względem jego postaci, był zbyt zawiły, z czym Domingo chyba nie do końca sobie poradził. Zakończenie natomiast wzbudziło moje zainteresowanie jego dalszym losem, który z pewnością zostanie ukazany w kolejnym sezonie.
Podsumowując, po ogromnym potknięciu, jakim był sezon piąty, serial wstał z kolan i wypadł naprawdę dobrze. Z pewnością przypadnie on do gustu wszystkim, którzy śledzą produkcję od początku. Trochę obawiam się o dalsze rozwiązania, związane z sezonem siódmym, ale na ten moment nie należy zamartwiać się na zapas. Trzeba być dobrej myśli, a po tym sezonie, moja wiara w serial wróciła.
Moja ocena: 7/10