Życie w czasach ograniczeń i cenzury nie jest łatwe zwłaszcza, kiedy atakuje cię horda żywych trupów.
O tym, jak muzykę można połączyć z zombie, postanowiłem zapytać Dariusza Duszę rozmawiając o jego nowej książce „Zombie Fest”
Łukasz Rzadkowski: Witaj Darku! Ostatnio w moje ręce wpadła Twoją najnowsza książka „Zombie Fest”. Czy na początku mógłbyś streścić nam jej treść?
Dariusz Dusza: Nie, staram się nie spoilerować. Szczególnie, że akcja książki jest dynamiczna, niektórzy bohaterowie giną. Zdradzenie całej fabuły byłoby zbrodnią, karaną pogryzieniem przez zombiaka. Natomiast ogólnie, bez szczegółów i w skrócie to „Zombie Fest” opowiada o ataku hordy zombie na festiwal rockowy w Trupieszowie w 1985 roku.
ŁRz: Akcję książki umieściłeś w PRL-u, którego klimat da się odczuć niemal w każdym elemencie opisanej przez Ciebie historii. Dlaczego postawiłeś na przeszłość, a nie teraźniejszość?
DD: Teraźniejszość pojawia się w książce, w komentarzach ludzi, którzy za młodu uczestniczyli w tamtej krwawej masakrze. Wypowiadają się naukowcy, restauratorzy, muzycy, dziennikarze. Dla wielu z nich atak zombie był inspiracją do zrobienia kariery czy też rozkręcenia interesu.
ŁRz: Czy już na samym początku pisania założyłeś sobie ukazany w książce schemat, w którym historia bohaterów przeplata się z wypowiedziami różnych osób? No i czy w przypadku tego drugiego inspirowałeś się może książką „World War Z” Maxa Brooksa?
DD: „World War Z” to wspaniała klasyka gatunku. Lecz tam wypowiedzi osób dotyczyły różnych miejsc na Ziemi. U mnie są to relacje z jednego miejsca, jednego zdarzenia. I zauważ, jak różnie tę rzeczywistość poszczególni ludzie opisują. Od początku chciałem, żeby powieść łączyła typową, klasyczną opowieść o ucieczce przed zombie z groteską i absurdem, który pojawia się w tych wszystkich komentarzach.
ŁRz: A dlaczego w ogóle zdecydowałeś się na umieszczenie w swojej książce zagrożenia w postaci żywych trupów?
DD: Tak naprawdę to chciałem kryminał napisać. Ale w trakcie pisania konspektu nagle w głowie pojawił się obraz hordy zombie atakującej festiwal rockowy. I poszłoooo… Chętnie oglądam filmy o zombie, również te niskobudżetowe. I dobrze się na nich bawię. Seriali unikam, bo łatwo wpaść w uzależnienie.
ŁRz: A jaki film o zombie uważasz za najlepszy i dlaczego?
DD: Trudne pytanie. Ale jak już pojechać po bandzie, to „Zombie SS”. Jest tak słodko absurdalny i jednocześnie mocny i krwawy. Z bardziej poważnych to ekranizacja wymienionej przez ciebie książki Brooksa. Klasykę też lubię, „Noc żywych trupów” itp.
ŁRz: Muzyka jest nieodłącznym elementem Twojego życia, a także silnie wpływa na treść fabuły książki. Czy podczas pisania również jest Twoim nieodłącznym towarzyszem i jeżeli tak, to czy wpływa ona na poszczególne sceny powieści?
DD: Fakt, muzyka jest moim tlenem. Stąd też umieszczenie fabuły w latach osiemdziesiątych. Właśnie wtedy bardzo dużo grałem. Czy to ze Śmiercią Kliniczną czy z Shakin` Dudi występowaliśmy na wszystkich znaczących festiwalach, z Jarocinem na czele. Natomiast piszę w ciszy. Gdy leci coś w tle, to zamiast pisać, zaczynam słuchać, analizować i nie potrafię się skoncentrować na słowach. Doświadczenie muzyczne ma za to wpływ pośredni, bardzo dbam o rytm tekstu.
ŁRz: Czy bohaterowie Twojej powieści, członkowie zespołu Pokój 101, inspirowani byli muzykami, z którymi miałeś przyjemność dzielić scenę? I skąd pomysł na taką nazwę kapeli w książce?
DD: Nazwa pochodzi z „Roku 1984” Orwella, jednej z ważniejszych dla mnie książek. Na pewno na portrety bohaterów książki wpłynęli muzycy, z którymi grałem lub których znałem. Ale żadna z prezentowanych w książce postaci nie była inspirowana jakąś konkretną osobą. Każda z nich to synteza wielu osób. Tak samo zresztą jest z komentującymi: te osoby to też synteza doświadczeń, znajomości i, oczywiście, wyobraźni.
ŁRz: Wspomniałeś wcześniej o kryminale, który ostatecznie przerodził się w „Zombie Fest”. Jak wyglądają Twoje przyszłe plany związane z pisaniem? Powrócisz do początkowego zamysłu napisania książki w formie kryminału, czy pracujesz nad czymś zupełnie innym?
DD: Właściwie to dwa dni temu zacząłem pisać kryminał (inny niż ten wcześniej porzucony). Jest również związany z muzyką. Ale może jeszcze kiedyś wrócę do zombiaków. Kto wie? Zaatakowały w 1985 roku, mogą zaatakować w 2020.
ŁRz: Czy ekscytację towarzysząca pisaniu można porównać do tej, którą czujesz, grając na scenie? Czy to zupełnie dwa różne światy?
DD: Zupełnie inne. Muzę komponujesz, piszesz tekst, potem ćwiczysz z zespołem, a zwieńczeniem tego jest koncert. Scena jest zupełnym odlotem, jest przeniesieniem się w inny wymiar. Przy pisaniu tego nie ma. Oczywiście jest radość z samego tworzenia. Jest frajda, gdy książka wychodzi. Miłe są spotkania z czytelnikami. Ale jednak pozbawione tej nuty szaleństwa, jaką niesie koncert.
ŁRz: Dziękuje Ci bardzo za poświęcony czas. Życzę Ci dużo sukcesów zarówno w świecie pisarskim, jak i tym muzycznym!
DD: Dzięki i ostrzeż wszystkich sympatyków portalu przed kolejnym, wysoce prawdopodobnym atakiem zombie w naszym kraju!
FB książki: https://www.facebook.com/zombiefestest
Sprawdź także:
„W Polsce nie robi się takiego kina”. Wywiad z Amadeuszem Kocanem